30.12.13 - czyli o mojej Brazylii, tu w Polsce.


  Jest! Tutaj, koło mnie. Patrząc na mnie i uśmiechając się, tym najpiękniejszym uśmiechem świata. Z rozświetlonymi oczami i niewyobrażalną radością w nich. W Polsce jest zima, jednak w moim sercu środek lata, bo takiego ciepła nie było już dawno, przeszło 3 miesiące. 
 Za nami pierwsze wspólne święta, pierwsza wspólnie ubrana choinka, pierwszy opłatek i pierwsza gwiazdka. I wszystko jest takie prawdziwe, jak powinno być zawsze. I będzie! 
  Póki co wszystko idzie pomyślnie, załatwiamy stopniowo sprawy, które póki co wolę przemilczeć by nie zapeszyć. L jest tu bardzo szczęśliwy, widzę to po nim, w końcu właśnie na ten moment wyczekiwaliśmy. Poznaliśmy naszym pierwszych polsko - brazylijskich przyjaciół, co jest dodatkowym wsparciem, bo miłości jak nasza życzę każdemu, jednak takiej sytuacji - nawet najgorszemu wrogowi. 


I już jutro Sylwester, czas na postanowienia, zmiany. Co jednak jeśli ja tak na prawdę nic nie chcę zmieniać, bo jestem szczęśliwa jak nigdy wcześniej? Bo mam obok siebie człowieka, na którego czekałam, który jest WSZYSTKIM, jest absolutem. Ten rok był niesamowity, tyle samo ciężki, co bajkowy. Podjęłam kilka irracjonalnych decyzji, raz nawet kompletnie zwariowałam. Rzuciłam i zaczęłam pracę. Otworzyłam się na świat i świat na siebie. Przestałam się bać i uwierzyłam w to, że WSZYSTKO JEST MOŻLIWE. Będę Wam to powtarzać wielokroć, wierzcie w siebie, bo możecie wszystko. Miejcie oczy szeroko otwarte, bo rozwiązanie wszystkich Waszych rozterek jest tuż obok, po prostu nie przestajcie przeć do przodu. I nie szukajcie, choć brzmi to banalnie. Jeśli zamykają przed Wami drzwi, wchodźcie oknem. Walczcie o marzenia i nie bójcie się! Najstraszniejsze jest to, kiedy zrezygnujemy z okazji, a później tego żałujemy. Kochajcie, spełniajcie marzenia i szalejcie! Bo "życie to sen wariata (...)".






07.12.2013 - czyli co jest we mnie.


 Patki w Brazylii nie ma już od ponad dwóch miesięcy, Brazylia jednak ani na sekundę nie przestała być w Patce. Dzięki Bogu, pytania o to jak było, co przeżyłam, ile zwiedziłam i czy było gorąco, już się skończyły. Dlaczego jestem z tego powodu szczęśliwa? Bo z biegiem czasu zwyczajnie nie miałam już siły na nie opowiadać. Jestem zmęczona, wycieńczona całą sytuacją, tęsknotą, która mnie po prostu zabija. Jestem przesycona życiem, którego teraz doświadczam. To coś jak pokazać dziecku jak fajnie się jeździ na rowerze, a potem rower zabrać. Po prostu, ot tak. Bo czas minął.

 Czy żałuję, że wróciłam? W każdej sekundzie. Nie chodzi nawet o tęsknotę za krajem, chodzi o pustkę, którą mam teraz w środku, a którą tylko ON jest w stanie wypełnić.

  Ale jeszcze tylko 10 dni. Serio! Zostało cholernie długie 10 dni do momentu kiedy TU będzie, właśnie tu, ze mną, obok mnie przy stole, w łóżku, na spacerze. Zawsze. I tylko to mnie trzyma jakoś w kupie. No i praca, w której pogrążyłam się bez reszty by wyłączyć mózg. By uniemożliwić działanie opcji - uczucia. 
Jednak bywają noce, takie jak ta, kiedy po prostu nie mam siły spać, ani nie spać. Nie mam siły wstać, ani siedzieć. Nie mam siły na nic. Bo tak bardzo tęsknię.

Tak, za Tobą. Bądź już tu.

I każdemu życzę takiej Miłości, jednak nikomu takiej sytuacji. 

30.10.13 - czyli dlaczego mnie tu nie było.


  Mój czas w Brazylii skończył się ponad miesiąc temu. Potrzebowałam czasu na to, żeby odpocząć, poukładać sobie na nowo (ile można!) życie tutaj, w Polsce. Zrobić zupełnie (nie) zwykłe rzeczy takie jak - spotkać się z bliskimi, znaleźć pracę, znaleźć siłę.

Nie jest łatwo wracać z wakacji, a ja nawet nie byłam na wakacjach. Byłam żyć. Spróbować jak to jest tam, w tak dalekich kraju, poznać świat Tego, który zechciał owy świat przede mną otworzyć. Zaprosił mnie, a do moich zadań należało odnaleźć się w nim jak najlepiej. I odnalazłam się, mimo tego, że nie zawsze było kolorowo i magicznie.


Jak było po powrocie?
Na początku ciężko. Najgorzej jednak było zdecydować się na to, że wracam. Powiedzieć nie, osobie, która patrzy na Ciebie pełnymi nadziei oczami. Pokierować się rozsądkiem i tym co będzie najwłaściwsze. Nawet jeżeli niezbyt łatwe. Oczywiście, że płakałam. I żałowałam, może do tej pory trochę żałuję. 

Poradziłam sobie jednak. Mam pracę, całkiem fajną, w której poznałam masę świetnych ludzi i robię to co czyni mnie szczęśliwą. Czekam na niego, bo uwaga - widzimy się już w grudniu. I mamy plan, niesamowity! Jednak póki co nie powiem, aby nie zapeszyć. 

Zastanawiałam się nad tym czy kontynuować pisanie tu, postanowiłam jednak - pomimo, że Patka ciałem w Brazylii już nie jest, moje serce wciąż tam pozostaje. Niekiedy dżungla życia w Polsce bywa o wiele bardziej niebezpieczna i tak samo interesująca jak tak. Jestem więc.

14.09.13 - czyli o Milosci. :)

 Jestem w Brazylii okragle 80 dni!

Jak to ON stwierdzil jakis czas temu - nic o nim nie pisze, rzadko kiedy wspominam, a nawet ba! Nie wymienilam jego imienia. Dzis czas to nadrobic, wiec tak jak napomknelam w tytule - post poswiecony tylko i wylacznie najbardziej magicznemu dniu jaki mialam okazje przezyc.10.09.13 - ROK RAZEM, tylko ja i on, moj Luciano.

 Razem nie zawsze brzmi tak jakby sie moglo wydawac. Moje 365 bylo wspaniale, piekne, ale jednoczesnie obfite w lzy, cierpienie i tesknote, ktorej nie da sie opisac zadnymi slowami. Czy zycze komus czegos takiego? Nie. Odpowiem, ze nie z cala pewnoscia. Nikomu nie zycze zycia pomiedzy Polska, a Brazylia. Ciaglego podrozowania. Spedzania 18 godzin w autobusie do Francji, bo taniej. Czy 23 godzin w samolocie, bo najlepiej sie oplaca. Nikomu nie zycze nie spania po nocach tylko po to by zobaczyc usmiech, na skypie. Zycia w internecie. Nikomu nie zycze Milosci na odleglosc.

 Kazdemu zycze osoby tak wspanialej jaka jest on. Potrafiacej oddac wszystko, nie oczekujac niczego w zamian. Tego nie da sie wytlumaczyc. To trzeba przezyc.

 Kilka dni wczesniej zaczelam przygotowania, jak wczesniej wspominalam Brazylijczycy uwielbiaja wszystko co slodkie, dodatkowo moj mezczyzna uwielbia smak cytusow, postanowilam wiec upiec dla niego tort cytynowy. Nie bylo latwo, nigdy wczesniej tutaj nie robilam ciasta, maki sa zupelnie inne, jednak przy ogromnej pomocy jego siostry udalo sie. Ciasto wyszlo przepyszne. Dodatkowo udekorowalysmy pieknie mieszkanie. Tak, ze gdy we wtorek rano obudzil sie przywitala go piekna niespodzianka. Nie bylo to jednak w zaden sposob porownywalne z tym co zrobil on. 

 Jak to zapewne osoby ktore mnie znaja wiedza – jestem ogromna fanka slonecznikow, gdy zobaczylam w jego dloniach OGROMNY bukiet tychze kwiatow, ktorych w Brazylii po prostu nie ma, mojej radosci nie bylo konca. Kolejnym prezentem bylo pudelko, niezbyt duze, wypelnione jednak 365 powodami, dla ktorych mnie kocha. Od najglupszych po przepiekne, poetyckie. Nie wyobrazacie sobie jak trudno bylo to przygotowac, z racji tego, ze jestesmy razem 24 godziny na dobe. Dostalam takze przesliczna sukienke i moje ulubione biale czekoladki.  Napisal mi takze przepiekna piosenke. Bo moj ukochany oprocz tego, ze jest swietnym grafikiem, nauczycielem, administratorem i specjalista od internetu - muzykuje. A link macie TU. A co tam, reklama.
Po czym oswiadczyl – czas na Big Jesusa. Gdyz wiadomo, jak kazdy turysta ten punkt podrozy takze musze zaliczyc. Wyjechalismy wiec, wprost do Rio Center.  Na gore Corcovado mozna wjechac na dwa sposoby, specjalnymi sprywatyzowanymi liniami autobusowymi, badz romantyczna kolejka. Chyba nie musze pisac, na ktory ze sposobow sie zdecydowalismy. Trasa trwa mniej wiecej pol godziny. W pewnym momencie pociag zatrzymal sie i wsiadlo do niego czterech mezczyzn zaopatrzonych w wymyslne instrumenty, a z nich poplynela samba. Melodia tyle samo piekna, co melancholijna. Opowiadajaca historie, o milosci, o radosci zycia, o tesknocie, o szczesciu.  Jak latwo sie domyslic, pozniej jeden z grajkow zbieral pieniadze do tamburyny. I tu, w Brazylii jak to w Polsce ludzie uzywaja chwytow marketingowych. Smiac nam sie chcialo gdy wrzucil 10 reali do tamburynu, po czym kasa posypala sie jak szalona. Bo wiadomo – jak tamten wrzucil to i ja musze. Nie bede gorszy. 

Jezus jest ogromny, jednak nie tak wielki jak myslalam. Sprobujcie sobie wyobrazic jak komicznie wyglada masa ludzi ukladajacych rece jak do lotu i robiacych sobie w ten sposob zdjecia. Ja nie chcialam byc jednym z klaunow. J O wiele bardziej zauroczyl mnie widok z gory, widok na cale Rio, miejsca piekne, bogate jak i fawele, w ktorych zycie toczy sie innym tempem. W srodku monumentalnej figury znajduje sie malutki kosciolek, o ktorym jednak wiekszosc osob nie wie, bo zwyczajnie ich to nie interesuje. Podjechalismy na gore z ogromna liczba ludzi, modlilismy sie tylko my. Tak to juz w zyciu bywa.


Po powrocie na ziemie wybralismy sie do typowo brazylijskiej restauracji, na typowo brazylijskie jedzenie – ryz, czarna fasola, miesko i moj ukochany sok ze swiezych pomaranczy. Na sam koniec dnia, jak to kazda para ma w zwyczaju robic poszlismy do kina. Nie jest jednak zwyczajna przygoda, ktora nas spotkala. Mianowicie ok. 20 minut po rozpoczeciu sie filmu Luciano szepnac mi do ucha: ‘Wiesz, czuje jakis dziwny zapach’, rozejrzelismy sie dookola i okazalo sie, ze wokol jest pelno dymu, a wszyscy ludzie uciekaja do wyjscia. Juz wstawalismy gdy kobieta z obslugi oznajmila, ze mieli chwilowe problemy z wyswietlaniem, ale wszystko wrocilo do normy. Takze jako jedni z nielicznych pozostalismy na zadymionej sali do momentu zakonczenia sie filmu, ktory finalnie okazal sie bardzo dobrym. Warto bylo sie podusic :).


Ktos moze powie - randka jak kazda inna, niespodzianki, jakie mogl wymyslic kazdy, dla nas jednak kazda sekunda tego dnia byla celebracja. Nie, bo robilismy niesamowite rzeczy, dlatego jednak, ze pierwszy raz bylismy po prostu razem. Smialismy sie jak szaleni, calowalismy na ulicy i chodzilismy za reke. Tak jak ZAKOCHANI. I to jest cos najbardziej niezwyklego na swiecie, nie martwic sie o ograniczony czas i cieszyc soba. Bo wszystko jest tak jak powinno byc. Wszystko jest pieknie.





1.09.2013 - czyli co mi sie tutaj NIE podoba.


Jestem w Brazylii 66 dni!

Jakis czas temu podczas cotygodniowej rozmowy na skypie z moja Mama zapytalam sie jej o opinie na temat mojego bloga, odpowiedziala, ze martwi sie, gdyz czytajac to co pisze wydaje jej sie, ze podoba mi sie w Brazylii na tyle, ze chce tu zostac, ze nie ma nic negatywnego. To nie prawda. Aczkolwiek wracajac do wczesniejszych postow zwrocilam uwage na to, ze faktycznie takie wrazenie mozna odniesc.

  Brazylia jest krajem pieknym, z ogromnym potencjalem. Sklamie jednak jesli powiem, ze to tutaj w przyszlosci chcialabym zyc, bo to miejsce z marzen. Oczywiscie, bierzemy rowniez ta opcje pod uwage, jednak to jeszcze kwestia czasu i wielogodzinnych rozmow.


zdjecie pochodzi z google, nie jest mojego autorstwa.
 W ubieglym tygodniu poproszono mnie w pracy o przygotowanie dla dzieci ogromnego kalendarza, w ktorym zamieszczone beda wszystkie daty urodzin, wazne wydarzenia i swieta, ktorych wierzcie mi, tutaj nie brakuje. Brazylijczycy uwielbiaja odpoczywac. Dni wolne od pracy w srodku tygodnia zdarzaja sie notorycznie, bo a to Swieto Maryi, a to lipcowa przerwa. I wszyscy zostaja w domu, nawet jesli sa protestantami i Maryi nie uznaja.

  Dostalam wiec materialy, a wsrod nich dluga liste ze wszystkimi waznymi dniami w brazylijskim kalendarzu. Studiowalam ja, dopytywalam o wyrazenia, ktorych po portugalsku nie rozumiem, az doszlam do jednego ciekawego punktu: -'Swieto BANANA?! No chyba sobie zartujesz...' - i w momencie wypowiadania tego zdania pozalowalam, ze to zrobilam. Nakrzyczal na mnie ogromnie. Zarzucil, ze nie szanuje jego kultury, ze nic nie rozumiem. Po czym wytlumaczyl, ze banan w jego kraju jest niemalze produktem narodowym, bo dzieki sprzedazy banana w innych krajach maja pieniadze. Po dluzszym zastanowieniu to sluszne. Nadal jednak nie rozumiem co w kalendarzu robi - dzien kawy, dzien nauczyciela biologii, dzien sasiada, czy dzien diakona?!

  Europa tutaj jest uznana za kontynent dobrobytu, gdzie wszyscy sa bogaci, jezdza drogimi samochodami, maja pierwsi filmy w kinach, o ktorych brazylijczycy wiedza duzo, duzo pozniej, szastaja kasa na lewo i prawo. Zdarzalo sie na ulicach, zwlaszcza wieczorem, gdy panuje tu kompletna pustka, ze L prosil: - 'Przestan mowic po angielsku.'. Bo bylo niebezpiecznie.
 Nie dalej jak tydzien temu wracalismy bardzo pozno od kolezanki, ktora mieszka w duzym miescie - Niteroi, okolica ta jest calkiem spokojna, gdyby nie to, ze nieopodal jej domu znajduje sie fawela. L nalegal bysmy zostali na noc, ja jednak uparlam sie by wracac do domu, bo musimy nastepnego dnia wczesnie wstac. Wiec wracamy... Nagle z daleka zobaczylismy spory tlum ludzi, co sie dzialo? Chlopak wszedl na teren strzezonego osiedla i probowal ukrasc portfel straznikowi, ten w pore zauwazyl co sie dzieje i gdy zlodziej przechodzil przez brame zlapal go za reke i czekal. Zrobilo sie zamieszanie. Podjechala policja. Nie wiem jak sprawa sie zakonczyla, bo czym predzej z tamtad odeszlismy. Balam sie, bardzo sie balam. Bo to moglam byc ja. 



Zdjecie zrobione podczas slynnego karnawalu w Rio.


Ulice sa brudne. Dookola jest zawsze pelno smieci, ludzie nie dbaja o to czy wyrzuca je do wskazanego miejsca, czy na chodnik. Bo chodnik jest niczyj. Wiec zbiera sie taka gora smieci, dookola pelno robactwa, to jakis bezpanski pies podejdzie, a tutaj ich mnostwo wszedzie, albo jakis bezdomny, moze cos do jedzenia znajdzie. Jest obrzydliwie, wiec jesli kiedykolwiek wspomne, ze Warszawa jest brudna niech przypomni mi sie obraz Rio, miasta snow.




 Jest drogo, ceny biletow komunikacji miejskiej sa koszmarne (2,7 reali za najtanszy [ 1 real = ok.1,5]), nie ma czegos takiego jak bilet 20 minutowy, tygodniowy, chocby dobowy, zawsze jednorazowki. Dla przykladu, L kazdego dnia jezdzi do szkoly i z powrotem, kazdego dnia wydaje ok. 20 reali tylko na przejazdy, tj.30 zl, w skali miesiaca 600 zl tylko na przejazdy do szkoly. Bilet miesieczny w Warszawie teraz, z tego co sie orientuje kosztuje 100 zl. Jedzenie jest drogie, gdy za papryke musialam zaplacic prawie 6 reali [9 zl] niemalze stanela mi w gardle. Puszka coli, ktora uwielbiam 3 r$, pizza w restauracji 30-40 r$. Zapewne teraz, moj czytelniku, uzyjesz niesmiertelnego argumentu - 'A pensje pewnie wyzsze'. Nie prawda. Pracujac jako zwykla kelnerka w przecietnej knajpie bez napiwkow w Warszawie - zarabialam ok.1700 zl, tutaj znajoma kelnerka zarabia 1200 zl. Jest roznica? Ogromna.

  Kursy jezyka angielskiego rowniez sa koszmarnie drogie. Moze to jest powodem, dla ktorego nie ma mowy po angielsku sie dogadac. Nigdzie. Nie wazne czy jest to warzywniak, czy bardzo dobra knajpa. Po prostu nie. Jezeli ktos umie mowic to znaczy, ze jest bardzo bogaty, badz nie planuje zyc w Brazylii i postanowil uczyc sie na wlasna reke - z ksiazek, z filmow, z gier (z taka opinia tez sie spotkalam :)). 



  I ostatnia rzecz, ktora moze dla Was jest niczym, a mnie jednak doprowadza do szewskiej pasji - cholerny football. Wszedzie, caly czas. Telewizory, o ktorych wspominalam w kazdym mozliwym miejscu. Wszyscy ubrani w koszulki ukochanych zespolow. Krzyki, chaos. Moj chlopak podrzucajacy mnie do gory gdy NASZE Flamengo strzeli gola w ostatniej minucie meczu, a na zdanie: 'Kochanie, dzisiaj jest wazny mecz, wiesz...' Dostaje szalu. I wstepuje we mnie prawdziwa brazylijska dusza, bo krzycze jak szalona :). 






  Oczywiscie, ile ludzi tyle opinii, wiec nawet jesli po TYM poscie stwierdzicie, ze Brazylia jest okropna, obrzydliwa i kompletnie zepsulam Wasza opinie. To sa tylko moje subiektywne spostrzezenia, w zadnym wypadku nie nalezy sie nimi sugerowac. Szczegolnie, ze mimo tych wszystkich rzeczy, ja wcale nie mam checi wracac do domu, bo tu sie czuje szczesliwa. Nie umiem sobie wyobrazic, ze ten czas tak ucieka, i zostalo mi tylko 23 dni... 



PS. Z kategorii: 'co mnie ostatnio zaskoczylo'. Patrzcie, na moja czesc piwo stworzyli!


25.08.13 - czyli o tym jacy sa Brazylijczycy.

Jestem w Brazylii 60 dni!

  Zastanawialam sie ostatnio nad tym jakim slowem okreslilabym swoj kraj. Gdybym mogla uzyc tylko i wylacznie jednego epitetu dotyczacego Polski byloby to:

Polska jest krajem powaznym.

Zdecydowanie tak. Po moich, mimo wszystko, nielicznych doswiadczeniach z podrozowaniem, po poznaniu roznego rodzaju ludzi, kultur, obyczajow stwierdzam, ze na tle tego wszystkiego Polska jest powazna. Tu nikt sie nie usmiecha na ulicy, ludzie sa zajeci swoim zyciem, biegna wiecznie do swoich spraw w szklanych helmach na glowie. Nie widza co dzieje sie dookola. Pod warunkiem, ze to co sie dzieje nie krytykuje religii, patriotyzmu, badz Legii. Bronimy swoich wartosci, nie wykraczajac jednak poza nie. Boimy sie? Jestesmy domatorami? Nie mam pojecia. Taki jednak jest moj kraj. Czy za nim tesknie zapytacie? Musze przyznac, ze bywaja takie momenty, nie jednak do tego stopnia, ze chce jak najszybciej wracac. Wcale nie chce.

 Brazylia jest krajem oczekiwania.

Gdzie bym sie nie znalazla musze stac w kolejce, czekanie na zaplate za zakupy, na zalatwienie spraw na uniwersytecie, na oplacenie rachunkow... Na lepsza przyszlosc. To jest to na co ludzie czekaja najczesciej, i czego niestety w wiekszosci nigdy sie nie doczekuja. W mojej okolicy, mysle zreszta jak w calym Rio panuje kompletna mieszanka ludzi. Od ludzi BARDZO biednych (nie oznacza to, ze nie maja pieniedzy by pojsc do McDonaldsa, nie maja na to by kupic rano pieczywo) po ludzi MEGA bogatych (jak jeden ze znanych francuskich pilkarzy). Jest bardzo przykro gdy plynnie z okolicy srednio zamoznej wchodzisz do tej, w ktorej 5 osoba rodzina mieszka w jednym malutkim pokoju, czesto bez dostepu do gazu i cieplej wody. Nie jest to fawela, bo mozna czuc sie bezpiecznie. Nie jest to jednak takze miejsce zdatne do normalnego zycia.

Brazylijczycy to narod otwarty. Ludzie na ulicach non stop sie usmiechaja, nigdzie sie nie spieszac, z checia przystana w sklepie sasiadki na pogawedke i cafezinho. Kiedys siostra mojego L po zwroceniu uwagi, ze jest spozniona do pracy, odpowiedziala mi: 'oj tam, 15 minut to nic nie szkodzi'. Dla mnie osoby punktualnej co do sekundy - nie do wyobrazenia! Wielokrotnie podczas gdy jeszcze bylam w Polsce L spoznial sie na umowione skajpowe spotkanie - 30 minut, badz nawet wiecej, kompletnie nie rozumiejac o co mi chodzi i dlaczego mam pretensje. Teraz ja rozumiem. Tutaj to jest zupelnie normalne, dzieki Bogu moj chlopak powoli sie oducza, a ja tego nawyku nie przejelam. Nie martwcie sie moi polscy przyjaciele! :)

- Bom dia, tudo bem? - krzyczy do mnie znajomy, po czym nie czekajac na odpowiedz oddala sie do swojego zycia. W pierwszym momencie, a raczej momentach, bo zdarza sie to notorycznie bylam zaskoczona i lekko zniesmaczona, bo jak to, mowi mi - dzien dobry, pyta o samopoczucie i idzie, po co zapytal skoro wcale go to nie obchodzi. TUTAJ TO JEST NORMALNE. Tudo bem / wszystko dobrze? / to po prostu powitanie, takie samo jak 'czesc' nie jest konieczne odpowiadac. Jesli juz zdarzy sie, ze podczas dluzszej rozmowy ktos zapyta Cie o nastroj, ZAWSZE, ale to ZAWSZE nalezy czuc sie dobrze. Takiej odpowiedzi tu sie oczekuje. Zapytalam L o to jak to wyglada, a jezeli dom Ci sie spali, dziewczyna Cie rzuci, a kot zdechnie, takze odpowiesz: 'bem' /dobrze/ ? Odpowiedzial, ze jezeli to nie bedzie bliska osoba - tak, bo co kogo obchodzi jak wyglada jego zycie. Lepiej przyjac maske. I smiac sie, tak jak to tutaj ludzie robia caly czas. Problemy sa zartem... Bedzie dobrze, tudo bem. 

Chlopiec z latawcem. Zdjecie nie jest mojego autorstwa.
Mysle, ze wiekszosc z Was czytala ksiazke pod tytulem: 'Chlopiec z latawcem' autorstwa pana o imieniu Khaled Hosseini. Jezeli sie pomylilam - polecam, jedna z najpiekniejszych, lecz takze najsmutniejszych historii jakie mialam okazje w zyciu czytac. Rzecz dzieje sie w latach '70 w Afganistanie. Poznajemy historie przyjazni dwoch chlopcow, ktorych polaczyla zabawa latawcem. Dla nas, dzieci Polski, latawiec kojarzy sie wylacznie z niedzielnym spacerem z tata, czekaniem na silniejszy wiatr i obserwowaniem zabawki pieknie wirujacej na wietrze. Zarowna w Afganistanie (nie wiem jak rzecz wyglada teraz) jak i tu, w Brazylii - pipa ( tak, latawiec to po portugalsku nic innego jak PIPA) to czysta rywalizacja, nie raz przyplacona lzami, badz wrecz przeciwnie krzykiem triumfu. Kazdy, ale to kazdy maly chlopiec musi miec swoj latawiec, dosc maly, czesto wykonany z ze slabej jakosci materialow, z dodatkiem jak najdluzszej linki i rolki, za ktora czesto sluzy aluminiowe opakowanie po kakao. Chlopcy trenuja caly dzien manewrowanie sprzetem, a latwo nie jest - probowalam - biorac pod uwage ilosc palm, krzewow i innej roslinnosci - po to by wieczorem rozpoczac WALKE. Polega to na poruszaniu latawcem w taki sposob, by uciac linke swojego rywala, badz wprowadzic go w taki ruch, by zaczepila o drzewo, badz linie energetyczna. Bywa tak, ze gra konczy sie szybko, jeden z przeciwnikow jest niezbyt dobry, badz niezbyt doswiadczony. Zdarza sie jednak, ze trwa godzinami. Zawsze towarzysza temu ogromne emocje, zbieraja sie inni koledzi i dopinguja. Po to by pozniej cieszyc sie wspolnie ze zwyciestwa, badz wysmiewac - frajera - ktory przegral. 

Trojkat z kulkami.
Kolejna zabawa dla dzieci ( i nie tylko ), z ktora spotkalam sie tutaj jest gra w kulki. Ja przyznaje, ze nigdy w Polsce nie gralam, slyszalam jednak, ze dawno temu, co zapewne moi kilkusetletni czytelnicy pamietaja ;) ta rozrywka rowniez byla popularna. Tutaj wyglada to tak: na ziemi rysujemy sredniej wielkosci trojkat, w ktorym synchronicznie ustawiamy malutkie kuleczki ( do kupienia w sklepie 30 centow za sztuke), w pewnej odleglosci od tego na linii ustawia sie zawodnik z wieksza kula i probuje wcelowac we wczesniej wspomniana gromade tak by wytracic jak najwiecej kulek, a jednoczesnie nie zostawic swojej wiekszej w srodku trojkata. Brzmi banalnie, nie wyobrazacie sobie jednak jak bardzo jest ciezko. Zabawa zawsze toczy sie na srodku ulicy, obawialam sie o malych chlopcow co zrobia, gdy nagle nadjedzie samochod. Nie martwcie sie, kierowca zgrabnie omija zabawe majac w glowie to jak kilka lat wczesniej on byl jednym z chlopakow i jak to on walczyl o wygranie jak najwiekszej ilosci kuleczek. :)

Ja i Luciano - brazylijska mlodziez.
Brazylijska mlodziez w wiekszosci nie ma czasu na rozrywki na tle tygodnia - w ciagu dnia pracuje - w barach, sklepach z odzieza, punktach uslug, opiekujac sie dziecmi, pod wieczor natomiast jedzie do szkoly, uczyc sie. Inna sprawa jest weekend. Gdy - dzieki Bogu - pogoda dopisuje wszyscy jak jeden maz udaja sie na plaze. Leza tam godzinami popijajac przepyszna guaravite (napoj na bazie guarany - mniami!), badz mega zlodowaciale piwo, plywajac, rozmawiajac z przyjaciolmi, ktorych spotkac tam mozna zawsze, grajac w pilke na plazy i robiac inne relaksujace rzeczy. Rzadko kto pracuje tu w weekend, chyba, ze jestes pracownikiem restauracji otwartej do poznej nocy. Wieczorem zas idzie sie do baru, badz na tance. Pic caipirinhe, tanczyc sambe i swietnie bawic sie do samego rana. Niedziela jest dniem odpoczynku po calym tygodniu, czesto towarzysza jej ogromne ilosci jedzenia z grilla i nic nie robienie. Bo Brazylijczycy kochaja odpoczywac. Praktycznie przynajmniej raz w miesiacu zdarza sie jakies swieto, w ktorym zaklady pracy sa zamkniete i obowiazkiem jest nicnierobienie. Wiem - nie do wiary! Bo u nas w Polsce to jak masz jeden dzien wolny po swietach powinienes szefa po stopach calowac.

Brazylia jest krajem wolnym, spokojnym, nikt tu sie nie spieszy, a ludzie sa szczesliwi. Jest zupelnym kontrastem do naszego kraju. Ciezko mi bylo sie przestawic na te nowe warunki, ciezko mi bylo sie pogodzic z tym, ze czas przestac byc nadgorliwa, trzeba wyluzowac, odpuscic. Pozwolic zyciu toczyc sie wlasnym tempem. Nic nie przyspieszac i pojsc z pradem. Ale zyje - widzicie, i jestem cholernie szczesliwa!


Nazywam sie Patricia, mam 21 lat.
Mieszkam w Brazylii.

17.08.13 - czyli refleksja o zyciu

 Jestem w Brazylii 52 dni!

 I jestem szalona.

  Oj slyszalam to zdanie tyle razy, ze trudno zliczyc. Nigdy tego nie negowalam, bo jak mozna zaprzeczac temu co oczywiste. Jestem, to prawda. Wcale sie nie wstydze. Co wiecej, sadze nawet, ze ludzie, ktorzy wypowiadali to zdanie z szyderczym usmiechem sa zwyczajnie zazdrosni...
Sprobuj wiec, moj ukochany czytelniku, wyobrazic sobie swiat bez ludzi szalonych... Wszyscy podejmuja rozsadne, przemyslane decyzje. Pracuja codziennie od 8 do 16, w weekendy chodza do Kosciola i do parku. Wszyscy maja mieszkanie, ogrod, kredyt i kota. Zone, badz Meza. Dwojke dzieci, obowiazkowo po jednym z kazdej plci. Brzmi dobrze? Jesli Twoja odpowiedz to TAK, z calego serca zycze Ci takiego wlasnie zycia. Jesli NIE to znaczy, ze nalezysz do tej grupy ludzi, ktora reprezentuje takze ja. Ludzi, ktorzy potrzebuja emocji, ktorzy podejmuja decyzje nie do konca rozsadne, ale takie, ktore podpowiada im serce.
   Od zawsze wiedzialam, ze jestem inna. Kiedy moi rowiesnicy biegali po podworku i grali 'w gume', ja siedzialam w domu i czytalam. Wychodzilam do biblioteki nieopodal mojego domu kartkujac kolejne historie - o przygodach, dalekich krajach, fantazyjnych bohaterach. I wiedzialam, ze pewnego dnia ja bede jednym z nich. Nie mialam pojecia jak to uczynic. Bylam pewna jednego, to tylko kwestia czasu gdy bede dojrzala na tyle, by wyciagnac rece po to co dla mnie jest przeznaczone. 

  Bo tak, wlasnie tak to w zyciu wyglada. Wystarczy tylko zajrzec w glab serca i wyciagnac rece po to co sie tam znajduje. Serio! I jesli w glowie jest cokolwiek co nas od marzen odstrasza - brak kasy, bo daleko, bo ciezko, bo sie boje - to tylko Twoja podswiadomosc, ktora probuje podpowiadac Ci bezpieczne wyjscie. Ale kto powiedzial, ze to co bezpieczne jest ciekawe. Myslicie, ze ja sie nie balam? Bylam przerazona jak cholera! Podroz do Brazylii byla moja pierwsza podroza samolotem, mialam wielogodzinna przesiadke w Londynie, spalam u rodziny, ktora pierwszy raz w zyciu widzialam na oczy. Mam chorobe lokomocyjna. Mieszkam u rodzicow mojego chlopaka, nikt tu nie mowi po angielsku. Ja kompletnie nie znalam portugalskiego. Pracowalam jak wol by zarobic na bilet. W ostatniej chwili zgromadzilam wszystkie pieniadze, tylko dzieki pomocy Mamy. Rzucilam WSZYSTKO. Czy bylo warto?
To byla najlepsza decyzja mojego zycia. Nawet jesli miewam tutaj chwile zalamania, jest mi przykro, bo bardzo tesknie za przyjaciolmi, rodzina. Wiem, ze w zyciu warto ryzykowac. Tak by za kilkadziesiat lat moc usiasc w fotelu z albumem pelnym zdjec i powiedziec: 'Moje zycie bylo piekne'.


I tego wam wlasnie zycze...

10.08.2013 - czyli gdzie i dlaczego zdarza nam sie jadac.

Jestem w Brazylii 45 dni!

  Czuje sie jakbym byla od zawsze. Wszystko jest takie naturalne, zupelnie wdrozylam sie w zycie tutaj, nawet jesli uwazalam to za kompletnie niemozliwe. Tak bardzo jest inaczej.
  Nie moge sobie przypomniec jak to wygladalo w Polsce, wszystko wydaje sie byc tak odlegle, dlugie dni, w ktorych poswiecalam sie pracy kompletnie. By nie myslec, by nie umierac z tesknoty. Zatracanie sie w malych przyjemnosciach tylko po to by sie usmiechac i wierzyc, ze to okres przejsciowy i wszystko bedzie dobrze, na swoim miejscu. Budze sie, wiem, ze on jest obok. Wszystko jest tak jak powinno byc. 

Itaipuaçu

  Bardzo chetnie odwiedzam nowe miejsca, mimo ze nie chce byc traktowana jak turystka. Szczegolnie interesuja mnie restauracje, z racji tego gdyz sama w Polsce bardzo dlugo pracowalam w tzw. "gastro". Lubie to uczucie gdy moge sprobowac czegos nowego, zwlaszcza potraw miejscowych, ktorych wiem, ze nigdzie indziej nie znajde. I co tu duzo mowic... Kocham jesc :).

  Im wiecej czasu spedzam tutaj tym wiecej roznic zauwazam. Jedna dosyc znaczaca, z ktorej zdalam sobie sprawe dopiero niedawno jest to, ze tutaj jedzenie nie jest cieple! Mysle, ze kazdy z nas pamieta glos swojej mamy dobiegajacy z kuchni, gdy my bylismy w centrum fantastycznej zabawy:
 - "Obiad gotowy, chodz szybko, bo wystygnie!" - tutaj nikomu nawet do glowy nie przyjdzie, by jesc to co gorace. Pierwszym punktem jest to, ze niemozliwym jest ugotowac jednoczesnie tak wiele rzeczy, ktore mozna znalezc na brazylijskim stole. Drugim, mysle bardziej oczywistym punktem jest to, ze w tym wiecznie panujacym skwarze moznaby sie bylo ugotowac, bo zjedzeniu czegos o temperaturze wyzszej niz pokojowa.

  W restauracjach nie wyglada to inaczej. Nie mam jednak pretensji, mimo ze w kwestii jedzenia jestem bardzo wymagajaca. Przeszkadza mi natomiast inna rzecz. GWARANTUJE WAM, ze nie znajdziecie w calym Rio ani jego okolicach dobrej restauracji bez telewizora, w ktorym notorycznie leci pilka nozna. Nie baczac na to, czy to pizzeria, czy churrascao, czy wykwintny lokal z wysmienitym winem. Wszedzie, ale to wszedzie musi wisiec to pudlo i dudnic na caly regulator.
Dla Brazylijczykow, jako najwiekszych fanow footbal-u na swiecie - fantastycznie, dla mnie, jako osoby, ktora chce spedzic czas ze swoim ukochanym - okropnie. Nie ma bowiem realnej mozliwosci rozmawiac z mieszkancem tego kraju gdy gdziekolwiek w tle leci mecz. Absolutnie niemozliwe. Nie wazne, czy jest to Twoj towarzysz, czy kelner, ktory przyjmuje od Ciebie zamowienie. Na pytania o rodzaj sera w pizzy, czy rocznik wina, na ktore masz ochote nie uzyskasz wymaganej odpowiedzi, CO NAJWYZEJ jakies zdanie, polslowek rzucony w przelocie.Doprowadza mnie to doslownie do szewskiej pasji, nie ma jednak co liczyc na zrozumienie ze strony chlopaka, badz jego rodziny. ;)

  Jednym z najbardziej popularnych, i chyba musze przyznac - moim ulubionym, rodzajem restauracji jest 'self-service'. Sa to miejsca, w ktorych jedzenia jest mnostwo, kazdego rodzaju, zaczynajac od typowo brazylijskich potraw, poprzez typowe frytki, a na owocach i deserach konczac. Wszystkiego nakladasz sobie tyle ile Ci odpowiada, nikt nie powie, ze musisz jesc wiecej, albo wypadaloby sprobowac tego, WSZYSTKO nalezy do Ciebie, po czym grzecznie ze swoim talerzem podchodzisz do ekspedientki, ktora go wazy i wystawia Ci rachunek. Ceny sa rozsadne, zazwyczaj wraz z L miescimy sie w granicy 30 reali, co wynosi ok. 45 zl. 



Jeden z bemarow w wyzej opisanej restauracji.


Lekko nadgryziona moja porcja, zolta odmiana ryzu, felijoada,
piers z kurczaka, rodzaj brazylijskich kopytek
i zdrowe - kalafior z brokulem.


  Tak jak juz wspominalam w jednym z wczesniejszych postow  z okazji moich urodzin wybralismy sie do jednej z okolicznych restauracji. Bylam niesamowicie podekscytowana, gdyz okreslil ja jako 'mysle, ze najlepsza do jakiej moglibysmy sie wybrac'. Jak to jednak bywa podekscytowanie szlo w parze z wygorowanymi wymaganiami. 
Sangria
   W srodku wszystko wygladalo czarujaco, urocze male, badz wieksze, rodzinne stoliki, elegancko ubrani kelnerzy, podzieleni na tych, ktorzy podaja wino, tych od jedzenia, oraz przyjmowania zamowien i bycia milym. Obowiazkowy telewizor jest... sic! Ok, nie przejmujmy sie przedwczesnie mimo, ze L niespokojnie spoglada w jego strone, bo Flamengo gra, to jak tu nie patrzec. Spogladam w karte, ktora podzielona jest na strone Self Service, i na standardowe pozycje restauracji, pytam sie czy moze zjemy jakas paste, zgodzil sie. Ja wybieram cos co jest pomieszaniem sosu carbonara, ale nie z boczkiem, a z limonka! Nigdy nie jadlam czegos podobnego, wiec zdecydowanie zwrocilo to moja uwage. Moj tradycjonalista zdecydowal sie na standardowa carbonare, gdyz on z kolei boczek je na kilogramy :). Do tego (rowniez wczesniej wspominana) Sangria.
   Czekalismy dlugo, bo ok.40 minut. W miedzyczasie wypilismy na prawde mierna Sangrie ze zmiksowanymi owocami, nigdy czegos podobnego nie widzialam. W smaku niczym nie przypominala wspanialego hiszpanskiego wina, za ktorym przepadam.
  Makarony, ktore przyniosl kelner byly przepyszne, na prawde. Nie znalazlam jednak w moim ani zdzbla limonki, za to L dogrzebal sie kawalkow kurczaka, o ktorych nie bylo mowy w menu.
  Najadlam sie, porcje byly odpowiednie. Mimo, ze ja jem stosunkowo malo, on nie tylko stosunkowo duzo - bylismy usatysfakcjonowani. Nie zwrocilam uwagi na te potkniecia, nie chcialam psuc tego jak moj chlopak bardzo sie staral, by wszystko bylo idealnie. :).

   Innym razem, zdecydowanie przypadkowo wybralismy sie do Creperii, miejsca znajdujacego sie niedaleko naszego domu. Calkiem normalnej malej restauracyjki zlokalizowanej w srednio atrakcyjnej okolicy. Menu nie bylo zbytnio rozbudowane, bo zaledwie kilka rodzajow nalesnikow, na slodko, lub na slono. Standardowe napoje typu coca cola, badz soki. Wybieral on, postanowilismy jesc pol-na-pol.
  I tutaj rowniez ku mojemu zaskoczeniu - nigdy nie jadlam lepszych crepsow! Jeden byl z sosem smietanowym i krewetkami, drugi w wersji light z salatka warzywna. Po prostu - pycha. Duze, wypelnione po brzegi. Plus sok ze swiezego mango. I to jest zdecydowanie moja ulubiona restauracja, do ktorej chce wrocic. Obsluga mila, zainteresowana klientem. Wszystko czyste, higieniczne. Obowiazkowy telewizor, ale uruchomiony cicho, tak, ze nie przeszkadza w rozmowie. Ceny na prawde rozsadne, adekwatne do jakosci. Polecam z calego serca! 


Nalesnik z warzywkami

Creperia - wnetrze.


  Tak to juz w zyciu bywa, ze to od czego wymagamy wiele zaskakuje nas niekoniecznie na plus, a tam gdzie nie spodziewalibysmy sie fajerwerkow okazuje sie fantastycznie.


PS. Dzisiaj mija dokladnie 11 miesiecy odkad jestem z L. Czas tyle samo piekny, co trudny. Zycie nie szczedzilo mi niespodzianek, ale rowniez tego co najwazniejsze - ogromnej dawki Milosci! Wczoraj zastanawialismy sie nad tym, czy ten czas zlecial nam szybko, czy raczej ciagnac sie w nieskonczonosc, oboje zgodnie stwierdzilismy, ze ta druga opcja jest bardziej odpowiednia. Nigdy nie zapomne godzin, dni, miesiecy spedzonej w oczekiwaniu, zakreslania kolejnych dat w kalendarzu, ryzyka podejmowanego od nowa, i od nowa. Negatywnych slow wypowiedzianych pod naszym adresem. Tego jak wiele razy musialam plakac, jak wiele razy brakowalo mi cierpliwosci i nadziei na to, ze faktycznie mozemy byc tak w 100% razem, ale udalo sie, i niczego bym nie zmienila. Niczego nie zaluje. 



Tacy piekni jestesmy!

3/08/13 - czyli jestem stara i troche prywaty :)

Jestem w Brazylii 38 dni!



 Z pochodzenia jestem warszawianka, od urodzenia, choc szczegolnie sie tym nie szczyce, przyzwyczajona do udogodnien typu stale lacze internetowe, notoryczny zasieg w telefonie trudno mi bylo pogodzic sie z tym, ze w moim aktualnym miejscu zamieszkania - brazylijskiej prowincji internet dziala, ale jak mocniej wiatr zawieje to przestaje. Albo sie limit konczy, bo za dlugo rozmawialam na Skypie z przyjaciolmi. No niestety, L mnie nie zabil choc zadowolony nie byl. To tez wyjasnilam powod mojej nieobecnosci tutaj, z Wami.

  Nadszedl czas na posta, ktorego przyjaciele z dawnej mej pisaniny mysle, ze pamietaja. W ubieglym tygodniu mialo miejsce smutne wydarzenie, ktore od jakiegos czasu przyprawia mnie raczej o depresje niz radosc z prezentow - urodziny. Wiem, stara nie jestem, a jednak wiek moj wymaga podjecia jakis decyzji, jakis przedsiewziec. Niestety, dusza wciaz jestem daleko za cialem i poki co moje dzialania ludzie zaliczaja do kategorii: 'szalone'. Przyznajcie jednak, czymbylby swiat bez ludzi szalonych, badz jak ja to zwyklam ladnie ubierac w slowa - odwaznych ;).



Przechodzac jednak do sedna, obudzilam sie w ubiegla niedziele, a przed moimi oczami ukazala sie taca z okazalo iloscia rzeczy do zjedzenia, przez rozmaite slodkie brazylijskie chlebki, po kolorowe owoce, obowiazkowe cafezinho i moj najukochanszy sok z mango (gwarantuje, nigdy w zyciu nie piliscie czegos lepszego!), oraz usmiechnieta twarz mojego L. Jako typowy brazylijczyk nie ma problemu z porannym wstawaniem, bo tu spanie do poludnia jest wrecz ZAKAZANE. Podejrzewam, ze gdybym przydrzemala jak to czasami mam w zwyczaju w Polsce po dlugim spacerowaniu z przyjaciolmi, mae wpadlaby do pokoju z lyzka i garnkiem dudniac sambe i bylabym zmuszona podniesc sie. Poki co nie zdarzylo sie, choc spie tu wyjatkowo smacznie.
  Po zjedzeniu niebotycznej ilosci jedzenia, a nie daj Bog odmowic czegos dostalam prezent i oswiadczyl mi, ze jedziemy do ZOO. Byc moze dla niektorych brzmi troche nudno, troche dziecinnie, dla mnie byla to jednak nie lada atrakcja gdyz ZOO w Rio de Janeiro szczyci sie tym, ze zwierzeta sa wolne.. Moga biegac na otwartej przestrzeni, sa zmieszane kategoriami, krajami pochodzenia oraz zwyczajna mozliwoscia zycia razem w symbiozie. Cieszylam sie zupelnie serio - jak male dziecko.

Bylo niesamowicie! Wiem, ze miejsca, ktore mimo tego, ze sa otwarte, dla tych zyjatek nie sa ich naturalnym srodowiskiem. Jednak tutaj bylo na prawde pieknie, bo w jakis tam sposob zwierzeta wygladaly na szczesliwe.
Smieszne bylo to, ze polskie KROWY, KURY, KONIE tutaj byly uznane za cos niesamowicie egzotycznego, a juz zupelna sensacje budzila sarna, dzieci niesmialo pytaly rodzicow a co to jest, bo takie ladne, to BAMBI z bajki. Ja tylko usmiechalam sie niesmialo, bo znam, bo u mnie w kraju te dziwaki biegaja. :)

Wieczorem zostalam zaproszona do restauracji z brazylijskim jedzenie i hiszpanska Sangria, jednak to jest temat na oddzielnego posta, ktory wierzcie na slowo, jest w przygotowaniu...

Sangria

Ubiegly rok mojego zycia zaliczam zdecydowanie do najbardziej szalonych i obfitych w niespodzianki. Podejmowalam decyzje, o ktore w zyciu bym siebie nie posadzila, robilam rzeczy, o ktore nigdy bym sie nie podejrzewala. Zylam intensywnie, nie patrzac na ludzi i na opinie. Doswiadczalam. Oddychalam. Robilam to co bylo zgodne ze mna, z tym co JA czuje, nikt inny. Uczynilam siebie szczesliwa. Poznalam czlowieka, z ktorym wiem, ze spedze reszte mojego zycia, najlepszego na swiecie, idealnego w swej niezdarnosci, takiego, w ktorego oczach widac caly swiat i to ja jestem tym swiatem. A jak to sie stalo? Jaka jest recepta? Po prostu ryzykowac i nie sluchac nikogo. Chocby rady wydawaly sie rozsadne. Zyc wedlug mojej zasady: Lepiej zalowac, ze sie zrobilo, niz myslec co by bylo po podjeciu ryzyka. Ja zaryzykowalam. I smialo moge powiedziec, ze jestem najszczesliwszym czlowiekiem na ziemi. 

ja i moj L.

17.07.2013 - Rio Center i najpiekniejsze gory swiata.

Jestem w Brazylii 21 dni!

  Czas uplywa, dzien za dniem. Ja czuje sie Brazylijka, jakbym od zawsze tu byla, jakbym tu miala zostac. Sasiedzi z usmiechem mowia mi: 'Bom dia' i pytaja jak sie miewam. Wszyscy mnie znaja, a jednak.. Zdarza sie, ze budze sensacje. Tak jak ostatnio na pikniku zorganizowanym z okazji powitania Wlochow przybylych na JMJ. Pojechalismy wieksza grupa przywitac ich na lotnisku, po czym wszyscy razem skierowalismy sie na impreze. Stalam z przyjaciolmi popijajac najlepszy na swiecie sok z mango, po czym zauwazylam, ze jakas dziewczynka z mama obserwuja mnie, niesmialo usmiechajac sie rozmawiaja na moj temat. Odwzajemnilam usmiech, co wyraznie je osmielilo. Podeszly do mnie mowiac po portugalsku, zrozumialam tylko: 'foto' i 'bonita'. Okazalo sie, ze uwazaja mnie za kogos niezwyklego i chcialyby zrobic sobie ze mna zdjecie. Nie umiem do konca powiedziec jak sie czulam, jedyne slowo, ktore przychodzi mi do glowy to: konsternacja. W pierwszym momencie zawstydzona odmowilam, nalegaly jednak bardzo wiec zgodzilam sie. Dzis znalazlam to zdjecie na fejsbuku. Prosze, nie szukajcie. Wyszlam koszmarnie :)

 Kilka dni temu, z racji urlopu, ktorym aktualnie sie delektujemy postanowilismy wybrac sie w moja pierwsza tutaj gorska wyprawe. Zaopatrzona w hektolitry wody i moje niesmiertelne sandaly (bez obaw - nie zalozylam skarpetek :)) oznajmilam, ze jestem zdecydowanie gotowa. Tutejsze gory sa kompletnie inne niz te, ktore mamy w Polsce. Kazdy szczyt jest ogromna skala o rozmaitych ksztaltach, jedna z okolicznych okreslana jest mianem 'Elephant Mountain', inna przypomina... tylek, serio :).
 Ta na, ktora weszlismy jest dosyc niska, bylam jednak z siebie dumna jak nigdy wczesniej gdyz pierwszy raz mialam do czynienia z tak sliskim i niestabilnym podlozem. Wrazenia po wejsciu jednak sa nie do zapomnienia, zadna fotografia, nawet najlepsza nie odda widoku, ktory zastalam na szczycie. I melodii, ktore moj ukochany L gral mi tam na gitarze. Nastepnym punktem bedzie wlasnie sloniowa gora, ktora widzicie na zdjeciu na wprost mnie, obiecuje wrzucic zdjecia i opisac emocje. 

  Dzis witalismy w Rio kolezanke, ktora przyleciala do nas az z Meksyku, w drodze powrotnej jak to L ma w zwyczaju zaproponowal spontanicznie: 'A moze pojechalibysmy dzisiaj do centrum Rio?' i jak to ja z kolei zwyklam postepowac - zgodzilam sie bez wahania. Co prawda na zwiedzanie obiektu typu Big Jesus, czy Cukrowa Gora nie jest teraz czas, z racji natezenia pielgrzymow i innych dziwnych turystow. Ceny sa wrecz niebotyczne, bo podwojnie wieksze niz normalnie. Jednak na delikatny bazarowy shopping, czy generalne 'rzucenie okiem' na miasto jak najbardziej tak. Tak jak wspomnialam - pierwsze co mi sie marzylo to zobaczenie slynnego bazaru, jednego z wiekszych jakie w zyciu widzialam - Rua da Alfândega. Moim zdaniem to wlasnie w takich warunkach mozna zobaczyc prawdziwe zycie miasta. Tam gdzie ludzie krzycza, targuja sie, wymienieja towarami i doswiadczeniami. Nie pomylilam sie. Miejsce niesamowite, od mega tanich ciuchow po, oczywiscie sredniej oryginalnosci, sprzety elektroniczne. Obkupilam sie w pamiatki, pocztowki i inne tego typu pierdoly, zjadlam brazylijska zapiekanke i z radoscia udalam sie na dalsza wyprawe. 

  Skierowalismy sie do miejsca moich marzen i snow, wielu o nim pisalo, wielu nagrywalo filmy, ja chcialam przekonac sie na wlasnej skorze o fenomenie Copacabany. W drodze postanowilismy skosztowac picolé, czyli oryginalnego rodzaju lodow, ktory mozna znalezc tylko i wylacznie w Brazylii. Pyyyycha! Zatrzymalismy sie wiec przy cukierni, on wszedl do srodka, ja czekalam na zewnatrz obserwujac otoczenie. W pewnym momencie podszedl do mnie mezczyzna ok.60 lat i zaczal rozmowe, nie jest to wcale dziwne tutaj, non stop na ulicy ludzie probuja zagadac. Niestety wciaz nie czuje sie na silach by swobodnie mowic w tutejszym jezyku odpowiedzialam wiec, ze mowie tylko po angielsku. Zapytal z usmiechem (po angielsku) skad pochodze, gdy zgodnie z prawda odpowiedzialam, ze z Polski prawie mnie usciskal. Nie rozumialam kompletnie o co chodzi, gdy doszedl do siebie wyjasnil, ze jego mama urodzila sie w Polsce, w Sosnowcu. Mieszkal tam jako male dziecko, po czym jednak wraz z emigracja spowodowana II Wojna Swiatowa wyniesli sie do Ameryki Lacinskiej. Mowil, ze nigdy nie byl w Polsce, ale to jego wielkie marzenie, uwielbia Chopina i szanuje Walese. Nie wierzylam wlasnym uszom, sila przypadku, badz byc moze przeznaczenie wciaz mnie zaskakuje. To po prostu nieprawdopodobne. 

  Copacabana mnie zawiodla. Oprocz masy ludzi, rozmaitych - brazylijczykow, hindusow, indian i innych europejczykow, masy kawiarni i pubow, sprzedawcow brazylijskiego rekodziela seryjnie produkowanego w Chinach i specificznego - bo to musze przyznac - deptaku nie ma tam absolutnie nic ciekawego. Jedna rzecza, ktora mnie zaintrygowala byla przepiekna budowla z piasku, ktora jak sie pozniej okazalo powtarza sie co pare krokow. No coz, jak to czesto bywa - to co jest piekne na pocztowkach, okazuje sie calkiem zwyczajne w zyciu. 

 Wrazen mialam bez liku, jednak zeby bylo mi wiecej L postanowil wracac do domu statkiem. Pierwszy raz w zyciu widzialam cos takiego jak tramwaj wodny, ktory nie byl wylacznie turystyczna atrakcja, a realnym srodkiem komunikacji, pomiedzy centrum, a Niterói, w ktorym mieszkamy. Nie dosc, ze mam chorobe lokomycjna, odkrylam takze, ze panicznie boje sie pojazdow wodnych. Tragiczny ze mnie turysta.