17.07.2013 - Rio Center i najpiekniejsze gory swiata.

Jestem w Brazylii 21 dni!

  Czas uplywa, dzien za dniem. Ja czuje sie Brazylijka, jakbym od zawsze tu byla, jakbym tu miala zostac. Sasiedzi z usmiechem mowia mi: 'Bom dia' i pytaja jak sie miewam. Wszyscy mnie znaja, a jednak.. Zdarza sie, ze budze sensacje. Tak jak ostatnio na pikniku zorganizowanym z okazji powitania Wlochow przybylych na JMJ. Pojechalismy wieksza grupa przywitac ich na lotnisku, po czym wszyscy razem skierowalismy sie na impreze. Stalam z przyjaciolmi popijajac najlepszy na swiecie sok z mango, po czym zauwazylam, ze jakas dziewczynka z mama obserwuja mnie, niesmialo usmiechajac sie rozmawiaja na moj temat. Odwzajemnilam usmiech, co wyraznie je osmielilo. Podeszly do mnie mowiac po portugalsku, zrozumialam tylko: 'foto' i 'bonita'. Okazalo sie, ze uwazaja mnie za kogos niezwyklego i chcialyby zrobic sobie ze mna zdjecie. Nie umiem do konca powiedziec jak sie czulam, jedyne slowo, ktore przychodzi mi do glowy to: konsternacja. W pierwszym momencie zawstydzona odmowilam, nalegaly jednak bardzo wiec zgodzilam sie. Dzis znalazlam to zdjecie na fejsbuku. Prosze, nie szukajcie. Wyszlam koszmarnie :)

 Kilka dni temu, z racji urlopu, ktorym aktualnie sie delektujemy postanowilismy wybrac sie w moja pierwsza tutaj gorska wyprawe. Zaopatrzona w hektolitry wody i moje niesmiertelne sandaly (bez obaw - nie zalozylam skarpetek :)) oznajmilam, ze jestem zdecydowanie gotowa. Tutejsze gory sa kompletnie inne niz te, ktore mamy w Polsce. Kazdy szczyt jest ogromna skala o rozmaitych ksztaltach, jedna z okolicznych okreslana jest mianem 'Elephant Mountain', inna przypomina... tylek, serio :).
 Ta na, ktora weszlismy jest dosyc niska, bylam jednak z siebie dumna jak nigdy wczesniej gdyz pierwszy raz mialam do czynienia z tak sliskim i niestabilnym podlozem. Wrazenia po wejsciu jednak sa nie do zapomnienia, zadna fotografia, nawet najlepsza nie odda widoku, ktory zastalam na szczycie. I melodii, ktore moj ukochany L gral mi tam na gitarze. Nastepnym punktem bedzie wlasnie sloniowa gora, ktora widzicie na zdjeciu na wprost mnie, obiecuje wrzucic zdjecia i opisac emocje. 

  Dzis witalismy w Rio kolezanke, ktora przyleciala do nas az z Meksyku, w drodze powrotnej jak to L ma w zwyczaju zaproponowal spontanicznie: 'A moze pojechalibysmy dzisiaj do centrum Rio?' i jak to ja z kolei zwyklam postepowac - zgodzilam sie bez wahania. Co prawda na zwiedzanie obiektu typu Big Jesus, czy Cukrowa Gora nie jest teraz czas, z racji natezenia pielgrzymow i innych dziwnych turystow. Ceny sa wrecz niebotyczne, bo podwojnie wieksze niz normalnie. Jednak na delikatny bazarowy shopping, czy generalne 'rzucenie okiem' na miasto jak najbardziej tak. Tak jak wspomnialam - pierwsze co mi sie marzylo to zobaczenie slynnego bazaru, jednego z wiekszych jakie w zyciu widzialam - Rua da Alfândega. Moim zdaniem to wlasnie w takich warunkach mozna zobaczyc prawdziwe zycie miasta. Tam gdzie ludzie krzycza, targuja sie, wymienieja towarami i doswiadczeniami. Nie pomylilam sie. Miejsce niesamowite, od mega tanich ciuchow po, oczywiscie sredniej oryginalnosci, sprzety elektroniczne. Obkupilam sie w pamiatki, pocztowki i inne tego typu pierdoly, zjadlam brazylijska zapiekanke i z radoscia udalam sie na dalsza wyprawe. 

  Skierowalismy sie do miejsca moich marzen i snow, wielu o nim pisalo, wielu nagrywalo filmy, ja chcialam przekonac sie na wlasnej skorze o fenomenie Copacabany. W drodze postanowilismy skosztowac picolé, czyli oryginalnego rodzaju lodow, ktory mozna znalezc tylko i wylacznie w Brazylii. Pyyyycha! Zatrzymalismy sie wiec przy cukierni, on wszedl do srodka, ja czekalam na zewnatrz obserwujac otoczenie. W pewnym momencie podszedl do mnie mezczyzna ok.60 lat i zaczal rozmowe, nie jest to wcale dziwne tutaj, non stop na ulicy ludzie probuja zagadac. Niestety wciaz nie czuje sie na silach by swobodnie mowic w tutejszym jezyku odpowiedzialam wiec, ze mowie tylko po angielsku. Zapytal z usmiechem (po angielsku) skad pochodze, gdy zgodnie z prawda odpowiedzialam, ze z Polski prawie mnie usciskal. Nie rozumialam kompletnie o co chodzi, gdy doszedl do siebie wyjasnil, ze jego mama urodzila sie w Polsce, w Sosnowcu. Mieszkal tam jako male dziecko, po czym jednak wraz z emigracja spowodowana II Wojna Swiatowa wyniesli sie do Ameryki Lacinskiej. Mowil, ze nigdy nie byl w Polsce, ale to jego wielkie marzenie, uwielbia Chopina i szanuje Walese. Nie wierzylam wlasnym uszom, sila przypadku, badz byc moze przeznaczenie wciaz mnie zaskakuje. To po prostu nieprawdopodobne. 

  Copacabana mnie zawiodla. Oprocz masy ludzi, rozmaitych - brazylijczykow, hindusow, indian i innych europejczykow, masy kawiarni i pubow, sprzedawcow brazylijskiego rekodziela seryjnie produkowanego w Chinach i specificznego - bo to musze przyznac - deptaku nie ma tam absolutnie nic ciekawego. Jedna rzecza, ktora mnie zaintrygowala byla przepiekna budowla z piasku, ktora jak sie pozniej okazalo powtarza sie co pare krokow. No coz, jak to czesto bywa - to co jest piekne na pocztowkach, okazuje sie calkiem zwyczajne w zyciu. 

 Wrazen mialam bez liku, jednak zeby bylo mi wiecej L postanowil wracac do domu statkiem. Pierwszy raz w zyciu widzialam cos takiego jak tramwaj wodny, ktory nie byl wylacznie turystyczna atrakcja, a realnym srodkiem komunikacji, pomiedzy centrum, a Niterói, w ktorym mieszkamy. Nie dosc, ze mam chorobe lokomycjna, odkrylam takze, ze panicznie boje sie pojazdow wodnych. Tragiczny ze mnie turysta.
 




14.07.2013 - moja praca i wycieczka

Jestem w Brazylii 18 dni.   
Dni uciekaja mi jak przez palce, mam wrazenie, ze wczoraj przyjechalam, a okazuje sie, ze to juz blisko miesiaca. Tak to juz w zyciu bywa, ze smutne momenty ciagna sie w nieskonczonosc, a szczesliwe umykaja nie wiadomo kiedy. Momenty, gdy ja bylam w Polsce, samotna jak nigdy wczesniej choc wsrod mnostwa ludzi - zdawaly sie nie miec konca. Teraz gdy kazdy moj dzien jest pelny, szczesliwy - sama nie wiem kiedy sie konczy. 

Maria Clara, Marcelly, Jessica i ja. :)
Gdy ktos wyobrazal sobie, ze moj brazylijski sen to tylko lezenie na plazy i popijanie drinkow z palemka - nic bardziej mylnego. Jak kazdy porzadny obywatel, a tak sie troche tutaj czuje - pracuje. W przedszkolu wraz z L. 
Na poczatku bylo ciezko, bo nigdy nie mialam specjalnej cierpliwosci do dzieci mimo, ze w zyciu zdarzalo mi sie z nimi pracowac. Tutaj dodatkowa bariera byl jezyk. Dzieci zostaly poinformowane, ze Tia Patricia /ciocia/ nie mowi w ich jezyku, ale bedzie sie uczyla i jak najbardziej powinny mi pomoc.
Jednak jak to dzieci, od poczatku probowaly jakos sie ze mna komunikowac mowiac bardzo wolno i bardzo wyraznie - no nie pomoglo, bezradnie rozkladalam rece, badz tajemniczo sie usmiechalam (do tej pory zdarza mi sie stosowac ta metode - o dziwo, dziala!).

Z czasem lepiej poznajac maluchy, co za tym idzie ich historie, ich rodzicow pokochalam ta prace, pomimo tego, ze czesto brakuje mi cierpliwosci, albo slow w gardle staram sie oddawac im cale serce, a one mi to odwzajemniaja.


Creche Comunitária São Bento jest przedszkolem utworzonym dla rodzin, ktore na prawde bardzo potrzebuja na kilka godzin dziennie oddac swoje pociechy pod opieke komus, kto zajmie sie nimi jak najlepiej. Bo rodzice musza ciezko pracowac, a zycie w Brazylii nie jest ani latwe, ani tanie. Specjalnie gdy mieszkasz na obrzezach, urodziles sie w biednej rodzinie, nie masz bogatych znajomych. Nasze dzieci pochodza z tych najbardziej potrzebujacych rodzin, ale sa tak samo niesamowite, piekne i rozesmiane jak kazde inne dziecko na ziemi.




 Dwa dni temu nasz 'zaklad pracy' zorganizowal nam wycieczke do, jak mi to wyjasnil L, najbardziej europejskiego miasta w Brazylii. Jakos sobie tego nie wyobrazalam, bo niby jak w tym szalonym panstwie znalezc COKOLWIEK co ma jakis zwiazek z Europa, a jednak... To prawda.
  Juz od wjazdu do magicznego Petropolis, czuc bylo, ze to miejsce jest jakies inne, takie niebrazylijskie. Ludzie wygladaja inaczej, ubieraja sie inaczej, samo miasto posiada inna architekture, gdzieniegdzie jest parysko, w innym miejscu jest cos w Wenecji. Aczkolwiek zachowane sa elementy typowo latynoamerykanskie jak palmy, czy makiki.

Przyznam, ze nigdy wczesniej o tej miejscowosci nie slyszalam, zasiegajac opinii znajomych poznanych w Brazylii dowiedzialam sie, ze maja piekne widoki, kilka ciekawych muzeow i bardzo tanie ciuchy. Postanowilam skosztowac kazdej z tych atrakcji. Z widokami absolutnie mieli racje. Miasteczko znajduje sie na wzgorzu, z ktorego widac przepiekna panorame, a w niej domy, domki, bloki, jedna favele i niebianska roslinnosci. Nic nie moze rownac sie temu krajobrazowi, jesli kiedykolwiek wyobrazaliscie sobie raj, to wlasnie jest widok z gory Petropolis. Pierwszym miejscem, w ktore sie udalismy bylo Trono De Fátima, czyli pomnik Matki Boskiej Fatimskiej umiejscowiony na jednej z okolicznych gorek. W podziemiach figury znajduje sie malenka kapliczka, w ktorej turysci moga zatrzymac sie. Zlapac oddech, oddac sie refleksji, pomodlic, lub po prostu pobyc. 

Mysle, ze najciekawszym aspektem Petropolis jest to, ze mieszkal tam Alberto Santos Dumont, brazylijski pionier lotnictwa. Nie bede sie rozwodzic na temat historii tego szalonego wynalazcy, wazne jest to, ze jest on autorem pierwszej konstrukcji samolotu, ktora mozna obejrzec wlasnie w tej miejscowosci. Projekt ciekawy, teraz moze wydawac sie banalny, aczkolwiek w czasach, w ktorych zyl (1873-1932) na pewno bardzo innowacyjny. Nie dla samego Alberta, ktory przytloczony wynikami swojego pomyslu - liczne katastrofy samolotowe - oraz przytloczony gleboka depresja, postanowil popelnic samobojstwo. 





Jesli chodzi o shopping, zdjec niestety nie posiadam, co jest chyba najlepszym dowodem na to, ze byl udany. Po prostu gdy wpadlismy w szal kupowania, nikt nie myslal o tym, by pstrykac fotki. Wrocilam do domu pozno, padnieta, ciagnac za soba mojego chlopaka obladowanego siatkami. ;)






11/07/2013 - jedzenie, czy warto sie bac i dlaczego

Jestem w Brazylii 15 dni! 

  Kto by przypuszczal, ze czas tutaj bedzie mi uplywal tak szybko i tak intensywnie? Na pewno nie ja. Poznaje coraz wiecej rzeczy, coraz szybciej sie ucze, zarowno jezyka jak i kultury, obyczajow. Kiedys zarzekalam sie, ze roznice na pewno nie beda, tak diametralne. Musze przyznac, choc z bolem, na prawde sa. 
  Przed wyjazdem tutaj, mimo, ze slyszalam wiele opinii, nie rzadko negatywnych, na temat mojej decyzji,  tego jak bedzie ciezko i smutno, mialam tylko dwie obawy - odnosnie lotu, z racji mojej choroby lokomocyjnej i odnosnie jedzenia, gdyz nawet moj L mowil, ze jest kompletnie inne niz w Polsce. Poprobowalam, podoswiadczalam, moge opisac...

Rzecza, ktorej nie moglam sie doczekac przed wyjazdem sa brazylijskie owoce, po opowiesciach jakie to wspaniale drzewa rosna w okolicy az oblizywalam slinke na mysl o sokach z prawdziwie SWIEZYCH owocow, po ktore moge wejsc na drzewo, poczuc zapach, nie tylko sztucznie stworzony, prawdziwy zapach CYTRUSOW, mango, marakui. 
Wszystko jest prawda. Nie ma nic lepszego niz obudzic sie z rana, wyjsc na werande i patrzec jak malutkie malpeczki skacza po naszym drzewie, z naszymi limonkami. 

W Polsce jesli chodzi o sniadania bardzo kombinujemy, jedno wola tradycyjna jajecznice na masle, inni musli, jeszcze inni kielbaski, albo kolorowe kanapeczki, w Brazylii sniadanie ogranicza sie do wczesniej opisywanego Cafezinho i bulki z maslem. Wiele osob pyta mnie jak jest jezeli chodzi o pieczywo tutaj. Wystepuje ono w postaci chleba tostowego, maslanych buleczek, badz wlasnie tych sniadaniowych. Mimo wygladu dosc podobnego do kajzerek, konsystencja bardziej przypomina paryska bagietke 'z dziurami'.

  Gdy L. byl w u mnie nigdy nie rozumialam co mial na mysli, gdy jedzac schabowego z ziemniakami, mowi, ze on by tu dodal ryz, bo niby jak - jako co, surowke? Dodatek? Teraz rozumiem to az za dobrze. Nieodlacznym elementem do wszystkiego jest cos, co tutaj nazywa sie "feijão preto", a moge to przetlumaczyc jedynie jako - czarna fasola. Nie umiem do konca okreslic, czy ma to robic za ziemniaki, czy za mieso, jest to po prostu cos, co wystepuje przy kazdym posilku, a jednoczesnie jest na prawde pyszne i pasuje wszedzie. Jednak jesli chodzi o przyzwyczajenia mojego zoladka do europejskiego jedzenia, i proby przestawienia sie na tutejsze jest mnostwo problemow. 

Tak, to co tutaj widzicie to frytki, ryz i kopytka na jednym talerzu, czesto dodaje sie takze ziemniaki. Opiekane i gotowane. Brazylijczycy uwielbiaja laczyc smaki, mieszac rzeczy, ktore dla nas sa oryginalne, badz czasami wprost niedorzeczne. Makaron spaghetti, fasola, kielbasa i ziemniaki na jednym talerzu juz nawet nie sa dla mnie zadziwiajace. Zdarza sie to praktycznie codziennie i przysparza mi nie lada problemow, bo gdy pojdziesz w odwiedziny do kogos i zaproponuje Ci jedzenie odmawianie jest bardzo niekulturalne i swiadczy o kompletnym braku dobrego wychowania. Specjalnie w moim przypadku, kiedy jestem przybyszem z daleka. Wiec za cene bolu brzucha lepiej jest zjesc z usmiechem.


 Tutejszym przysmakiem jest churrascao, czyli zwyczajnie grill. Grilluje sie rozne rodzaje miesa, z czego pozniej powstaje felijoada, tj. czarna fasola ze wszystkim w srodku, mialam okazje probowac, podobno wersji light ;). Jest smaczna, ale nie jest to danie, ktore zamowilabym w restauracji. 

 I na sam koniec pyszota, w ktorej kompletnie sie zakochalam i moge jesc jak szalona - "cana-de-açúcar". Trzcina cukrowa? Do konca nie umiem tego nazwac. Mozna znalezc to praktycznie wszedzie, w postaci przypomina troche korzen bambusa. Obiera sie i ssie. W smaku jest slodkie, bardzo egzotyczne. Dobre jako przekaska. Brazylijczycy jedza to non stop.


Na podsumowanie powiem, ze jedzenie jest trudnym tematem, jednym z najtrudniejszych dla mnie tutaj. Mysle jednak, ze to kwestia przyzwyczajenia. Miesa z malpy mi nie podaja, innych dziwactw, ktorymi mnie straszono takze nie. Zyje, nie schudlam, a moze nawet przytylam!

6.07.2013 - czyli cafezinho i inne slodkosci

Jestem tutaj juz 10 dni.



 Musze sie przyznac, ze mialam moment zalamania, w ktorym stwierdzilam, ze zupelnie tu nie pasuje, w zyciu nie bede rozumiec tej kultury i w przeciwienstwie do Brazylijczykow - usiadlam i plakalam. Przeszlo mi jednak po jednym dniu i jednej szklaneczce Caipirinhi. :-) 



Moja pierwsza Caipirinha

  Zapewne jakas czesc z Was probowala w swoim zyciu Caipirinhi, badz spolszczonej wersji tego drinka - Caipirioshki. W Polsce mysle, ze w 50% coctail barow mozna sprobowac tego koktajlu przygotywanego z jakiegos rodzaju cachaçy ( brazylijski rodzaj rumu, przygotowywanego z trzciny cukrowej) ja spotkalam sie z dwoma - jednej z Lidla, produkowanej w Radomiu i jednej nieznanego pochodzenia, bez kraju produkcji na opakowaniu. Obydwa pilam, zyje. :-) Nic nie moze sie jednak rownac ze smakiem brazylijskiej, oryginalnej cachacy. W ubieglym tygodniu mialam okazje uczestniczyc w prawdziwym seansie (bo tutaj to nie jest mecz, to jest celebracja) - mecz Brazylia - Hiszpania. Zaopatrzona wczesniej przez mojego chlopaka w brazylijskie szalik i koszulke zasiadlam do ogladania, po czym jego brat przyniosl magiczny zielono, zolty napoj. Prawdziwy trunek, prawdziwe limonki i cytryny, ktore zerwal chwile wczesniej z drzewa nieopodal domu, prawdziwy cukier trzcinowy z okolicznej plantacji, to bylo po prostu pyszne. Gorzkawa cachaça, kwasne cytrusy i ogromna ilosc cukru spowodowaly smak podobny do nektaru i ambrozji razem wzietych.





 Bo tutaj wszystko jest slodkie, cukier dodawany jest doslownie wszedzie. Bylam zdziwiona, gdy widzialam jak bardzo slodka herbata smakuje mojemu L w Polsce, jednak tutaj przechodzi to ludzkie pojecie, bylam przerazona jako osoba, ktora praktycznie cukru moze nie uzywac, az do momentu, w ktorym pierwszy raz sprobowalam CAFEZINHO. 


... pierwsza brazylijska kawa.
 Przygotowujac sie do brazylijskiej wyprawy sporo czytalam na temat tego niepozornego trunku, "filizanka dla krasnoludkow", "mega slodka, mega gesta, mega czarna". Opinie roznych osob byly rozne, wszyscy zgadzali sie jednak co do jednego - najlepsza kawa na swiecie. Cos nie chcialo mi sie wierzyc, ze kawa, ktora ma w sobie ilosc cukru, ktora powoduje wrazenie, ze wiekszej po prostu nie daloby rady rozpuscic - moze byc dobra. Nie pozostalo mi nic innego jak przekonac sie na wlasnej skorze. Gdy z rana "Mãe" zapytala sie mnie czy mam na cos ochote bez chwili zastanowienia odpowiedzialam: 

-"Cafezinho, por favor" - i z oczekiwaniem dziecka na pierwsza gwiazdke siedzialam obserwujac proces przyrzadzania. Mimo objetosci naczynia postananowilam sprobowac powoli (bogata o doswiadczenia innych smakoszy kawy) i w tym momencie ta energia dotarla do mnie, energia, z ktora bylabym w stanie poleciec w kosmos, badz przebiec 50 kilometrowy maraton. Zastanawiacie sie skad brazylijczycy maja tyle energii, dlaczego sa najlepszymi pilkarzami, siatkarzami i innymi sportsmenami, odkrylam ten sekret - pija cafezinho kilka razy dziennie. 


Z samego rana zachodzimy do kiosku po prase, obok budki stoi malenki stolik z dziwnym dzbankiem, obok niego kilka malenkich kubeczkow  - cafezinho, bezplatne. Podobny widok mozna spotkac wszedzie, na stacjach benzynowych, w barach, restauracjach. Tutaj ten napoj jest traktowany jak woda, kazdy ma prawo sie napic i isc dalej, do swoich spraw.




I tak to wszystko wyglada, zyje sie slodko i intensywnie.

30.06.2013

  To moj 4 dzien.
  
  Moja 17 godzinna (pierwsza w zyciu) podroz samolotem przebiegla bez wiekszych zastrzezen, troche pulsowania w zoladku przy starcie i ladowaniu, troche paniki gdy przez pare godzin lecielismy tylko nad oceanem, oraz zatkane uszy, musze to jednak powiedziec - bylo warto.

  Do konca zycia nie zapomne gdy na ekranie monitora z kontrola lotu zobaczylam, ze jestesmy na terenie Rio, spojrzalam przez okno i mimo poznej nocy (godz. 22-23) przed moimi oczami rozblysly miliony swiatelek, mniejszych, wiekszych, rozmaitych, tworzac wspaniale wygladajaca fasade, miasto marzen, jeden z piekniejszych widokow jakie mialam okazje ogladac. Pozniej juz tylko ucisk w sercu i poddenerwowanie, bo wreszcie, po 151 dniach samotnosci zobacze Jego. Nikt nie jest w stanie wyobrazic sobie tej tesknoty i tych poswiecen, ktore musialam przezyc by sie tu znalezc, w tamtym momencie jednak nic nie bylo wazne tylko to, ze juz za chwile tam bede, juz minuty mnie dziela od tego lotniska.

  Wysiadlam z samolotu i pierwsze co do mnie dotarlo do niesamowicie swieze, rzeskie powietrze i to z jaka latwoscia mi sie oddychalo. Przeszlam przez kontrole paszportowa, odbior bagazu, ktore wydawaly sie nie miec konca. Wyszlam na hale przylotow i gdy go zobaczylam caly stres, przeplakane godziny, klotnie z rodzina wydawaly sie byc tak odlegle. Spojrzalam na niego, na to ile radosci mial w oczach i wiedzialam - to byla dobra decyzja. Tutaj czeka mnie szczescie.



  Jadac samochodem do jego domu obserwowalam TO MIASTO, o ktorym tyle slyszalam. Jezeli uwazacie, ze drogi w Polsce sa kiepskie, to znaczy, ze nigdy nie byliscie w Rio, gorki, dolki, urwiska, brak znakow, a nawet jesli sa - kto by sie nimi przejmowal, dzwieki klaksonow wszedzie dookola - nerwowi kierowcy? A gdzie tam! Tutaj klakson sluzy wylacznie do witania sie z pozostalymi uczestnikami ruchu. Bo wszyscy sie znaja, wszyscy sie przyjaznia.
  Pokazaly mi to kolejne dni spedzone w tym miejscu, idac gdziekolwiek z moim L po ulicy spotykamy mase ludzi, wszyscy radosnie machaja, witaja sie, podbiegaja, chca mnie usciskac, ucalowac (obowiazkowo po razie w oba policzki!) nawet jezeli kompletnie nie wiem kim ten czlowiek jest, gdy pytam jego odpowiada zdziwiony: - "Maria, corka mojej matki chrzestej, bardzo sie cieszy, ze tu jestes", uwaga, matka chrzestna tutaj wcale nie oznacza kogos z rodziny, moze to byc po prostu czlowiek, ktorego uwazasz za dobrego w swoim kosciele. Moj chlopak, w przeciwienstwie do jego protestanckiej rodziny jest katolikiem, jego chrzestnymi sa obcy ludzie, ktorzy tez, jako bardzo nieliczna grupa w okolicy wybrali katolicyzm. Kosciol, do ktorego chodzimy znajduje sie ok.15 minut spacerem od naszego domu, mysle, ze jest to jedyny kosciol, w odleglosci ok.50 km i wcale na sobotniej (bo msze sa tutaj w sobote) mszy nie byl przepelniony.

  Stanowie wiec czastke dosc odrebnej grupy katolikow w okolicy, nie jest to jednak jedyna moja wyrozniajaca sie cecha. Nie sklamie, gdy powiem, ze nie widzialam na ulicy ANI JEDNEGO czlowieka z wlosami koloru rudego i z karnacja tak jasna jak moja. Nie sklamie takze, gdy powiem, ze wydaje sie byc glowna atrakcja okolicznej ludnosci, tak jak wspomnialam wczesniej wszyscy chca mnie poznac, tak jak wspomne teraz, gdy ide ulica z Nim wszyscy sie za nami ogladaja, nie sadze, by bylo to spowodowane moja perfekcyjna uroda, a raczej INNOSCIA. Nie spotkalam sie z negatywnymi komentarzami, nawet jesli to zwyczajnie ich nie rozumiem :). Wszyscy sa serdeczni i sie usmiechaja, mam czasami wrazenie, ze jak do malego, niepelnosprawnego dziecka, ale byc moze to wina mojego europejskiego, negatywnego myslenia.
  Bo tutaj ludzie nie wiedza co to znaczy myslec negatywnie, smieja sie zawsze, nawet gdy sytuacja wymaga tego by usiasc i plakac. Prosty przyklad - kolezanka z naszej pracy (o tym w innym poscie) odkryla niedawno, ze maz ja zdradza. Dziewczyna mloda - 26 lat, bardzo ladna, inteligentna, z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Mowiac nam o tym smiala sie w glos, bo co ma zrobic? Maz starszy o 20 lat jest glownym zywicielem rodziny, i tak musi z nim zostac, bo maja syna. Ma tylko nadzieje, ze nie bedzie chcial jej zostawic. Bo jak ona sobie kogos znajdzie? Nie ma czasu, musi pracowac. Sluchajac tej historii mialam lzy w oczach, spojrzalam na pozostale osoby siedzace z nami przy stole. Smiali sie. Wydaje mi sie, ze to kwestia kultury, tutaj jest biednie, jesli ludzie usiada i beda plakac zycie bedzie toczylo sie dalej, a oni stana w miejscu, jesli sprobuja obrocic wszystko w zart beda plyneli dalej i zyli, z dnia na dzien, tak jak teraz. Bo tutaj malo kto wierzy, ze cos moze zmienic sie na lepsze.




  Bylismy nad oceanem, mojego drugiego dnia gdyz pierwszego mialam sile tylko polozyc sie i spac. Bylo pieknie, nigdy w zyciu nie bylabym w stanie wyobrazic sobie tak pieknej i niebezpiecznej sily, jaka jest sila wody. Na poczatku wydawal sie spokojny, fale delikatnie pulsowaly, stanelismy w odleglosci, ktora wydawala sie na tyle daleka, ze bardzo bezpieczna, po czym w ulamku sekundy wielka fala wezbrala sie i zmoczyla mnie az po pas. Moj L tylko smial sie, on zna to miejsce, umial przewidziec jak to sie skonczy.
Nikt nie jest w stanie wyobrazic sobie miejsca piekniejszego niz to, w ktorym jestem. Ocean i gory dookola, jak z bajki. Moja bajka jednak jest prawdziwa i wlasnie trwa, mam nadzieje, ze szybko sie nie skonczy...



Brazylia - dlaczego i jak to się zaczęło

  Rok temu na hasło Brazylia do głowy przychodził mi słynny karnawał w Rio, Ronaldo, bądź Ronaldinho ;), aromatyczna kawa, bogata roślinność i Amazonia, miejsce wspaniałe na tyle, co niedoścignione. Gdyby ktoś mi powiedział, że kiedykolwiek się tam znajdę, zaśmiałabym się w głos - kto? ja! ja marząca o Barcelonie i Florencji, bądź co najwyżej Irlandii, nigdy w życiu, NIEMOŻLIWE.
  A jednak... Jak to zapewne każdy z nas doświadczył - życie weryfikuje plany, a najpiękniejsze momenty zdarzają się wtedy gdy zupełnie się tego nie spodziewamy. Spadają na nas z nieba z siłą meteoru i wywracają nasze życie do góry nogami, spotkało to i mnie. A zeby bylo zabawniej - we Francji, w wakacje roku ubieglego. 
  Znalazlam sie tam do konca nie wiem dlaczego, ale czesto zdarza sie tak, ze splot przypadkow wysyla nas w miejsce dziwne, a jednak jak sie potem okazuje najlepsze w jakim moglibysmy sie znalezc. Ja znalazlam sie we wspolnocie Taize. Dziwne, bo ani ja specjalnie wierzaca nie jestem, ani w koscielne sprawy sie nie angazuje.
  Przyznam, ze kiedy przyjaciolka pierwszy raz napomknela mi o mozliwosci wyjazdu tam zlapalam sie za glowe, jednak z czasem zmeczona zyciem, praca, sprawami prywatnymi postanowilam, ze byc moze w tej ciszy, gluszy uda mi sie odnalezc jakis sens, albo przynajmniej jego zalazek.
  Moj sens przyszedl do mnie juz pierwszego dnia, wraz z miotla, scierka i bardzo kiepskim angielskim. Byl pierwsza osoba, ktora tam poznalam, jednak gdy tylko go zobaczylam stwierdzilam, ze od tego czlowieka emanuje pozytywna energia, ze to jeden z rodzaju - fajnie byloby go poznac. No i poznalam, pracujac w wolontariacie jako sprzataczka. Uwiodl mnie swoim poczuciem humoru i dobrem, brzmi patetycznie, jednak nie umiem tego inaczej nazwac.
I tak sie zaczelo, 2 tygodnie we Francji, miesiac w Polsce, powrot do Francji na kolejne 2 tygodnie, 4 miesiace w Polsce, 2 tygodnie w Polsce (lecz z Nim obok siebie), 6 miesiecy rozstania i teraz czas na mnie... Brazylio witaj, tyle samo piekna co niebezpieczna, kraju oczekiwania, nadziei, smiechu, nawet gdy kompletnie nie ma sie z czego smiac, kraju kontrastow i dziwactw.

Bom dia,
Eu sou Patricia.