25.08.13 - czyli o tym jacy sa Brazylijczycy.

Jestem w Brazylii 60 dni!

  Zastanawialam sie ostatnio nad tym jakim slowem okreslilabym swoj kraj. Gdybym mogla uzyc tylko i wylacznie jednego epitetu dotyczacego Polski byloby to:

Polska jest krajem powaznym.

Zdecydowanie tak. Po moich, mimo wszystko, nielicznych doswiadczeniach z podrozowaniem, po poznaniu roznego rodzaju ludzi, kultur, obyczajow stwierdzam, ze na tle tego wszystkiego Polska jest powazna. Tu nikt sie nie usmiecha na ulicy, ludzie sa zajeci swoim zyciem, biegna wiecznie do swoich spraw w szklanych helmach na glowie. Nie widza co dzieje sie dookola. Pod warunkiem, ze to co sie dzieje nie krytykuje religii, patriotyzmu, badz Legii. Bronimy swoich wartosci, nie wykraczajac jednak poza nie. Boimy sie? Jestesmy domatorami? Nie mam pojecia. Taki jednak jest moj kraj. Czy za nim tesknie zapytacie? Musze przyznac, ze bywaja takie momenty, nie jednak do tego stopnia, ze chce jak najszybciej wracac. Wcale nie chce.

 Brazylia jest krajem oczekiwania.

Gdzie bym sie nie znalazla musze stac w kolejce, czekanie na zaplate za zakupy, na zalatwienie spraw na uniwersytecie, na oplacenie rachunkow... Na lepsza przyszlosc. To jest to na co ludzie czekaja najczesciej, i czego niestety w wiekszosci nigdy sie nie doczekuja. W mojej okolicy, mysle zreszta jak w calym Rio panuje kompletna mieszanka ludzi. Od ludzi BARDZO biednych (nie oznacza to, ze nie maja pieniedzy by pojsc do McDonaldsa, nie maja na to by kupic rano pieczywo) po ludzi MEGA bogatych (jak jeden ze znanych francuskich pilkarzy). Jest bardzo przykro gdy plynnie z okolicy srednio zamoznej wchodzisz do tej, w ktorej 5 osoba rodzina mieszka w jednym malutkim pokoju, czesto bez dostepu do gazu i cieplej wody. Nie jest to fawela, bo mozna czuc sie bezpiecznie. Nie jest to jednak takze miejsce zdatne do normalnego zycia.

Brazylijczycy to narod otwarty. Ludzie na ulicach non stop sie usmiechaja, nigdzie sie nie spieszac, z checia przystana w sklepie sasiadki na pogawedke i cafezinho. Kiedys siostra mojego L po zwroceniu uwagi, ze jest spozniona do pracy, odpowiedziala mi: 'oj tam, 15 minut to nic nie szkodzi'. Dla mnie osoby punktualnej co do sekundy - nie do wyobrazenia! Wielokrotnie podczas gdy jeszcze bylam w Polsce L spoznial sie na umowione skajpowe spotkanie - 30 minut, badz nawet wiecej, kompletnie nie rozumiejac o co mi chodzi i dlaczego mam pretensje. Teraz ja rozumiem. Tutaj to jest zupelnie normalne, dzieki Bogu moj chlopak powoli sie oducza, a ja tego nawyku nie przejelam. Nie martwcie sie moi polscy przyjaciele! :)

- Bom dia, tudo bem? - krzyczy do mnie znajomy, po czym nie czekajac na odpowiedz oddala sie do swojego zycia. W pierwszym momencie, a raczej momentach, bo zdarza sie to notorycznie bylam zaskoczona i lekko zniesmaczona, bo jak to, mowi mi - dzien dobry, pyta o samopoczucie i idzie, po co zapytal skoro wcale go to nie obchodzi. TUTAJ TO JEST NORMALNE. Tudo bem / wszystko dobrze? / to po prostu powitanie, takie samo jak 'czesc' nie jest konieczne odpowiadac. Jesli juz zdarzy sie, ze podczas dluzszej rozmowy ktos zapyta Cie o nastroj, ZAWSZE, ale to ZAWSZE nalezy czuc sie dobrze. Takiej odpowiedzi tu sie oczekuje. Zapytalam L o to jak to wyglada, a jezeli dom Ci sie spali, dziewczyna Cie rzuci, a kot zdechnie, takze odpowiesz: 'bem' /dobrze/ ? Odpowiedzial, ze jezeli to nie bedzie bliska osoba - tak, bo co kogo obchodzi jak wyglada jego zycie. Lepiej przyjac maske. I smiac sie, tak jak to tutaj ludzie robia caly czas. Problemy sa zartem... Bedzie dobrze, tudo bem. 

Chlopiec z latawcem. Zdjecie nie jest mojego autorstwa.
Mysle, ze wiekszosc z Was czytala ksiazke pod tytulem: 'Chlopiec z latawcem' autorstwa pana o imieniu Khaled Hosseini. Jezeli sie pomylilam - polecam, jedna z najpiekniejszych, lecz takze najsmutniejszych historii jakie mialam okazje w zyciu czytac. Rzecz dzieje sie w latach '70 w Afganistanie. Poznajemy historie przyjazni dwoch chlopcow, ktorych polaczyla zabawa latawcem. Dla nas, dzieci Polski, latawiec kojarzy sie wylacznie z niedzielnym spacerem z tata, czekaniem na silniejszy wiatr i obserwowaniem zabawki pieknie wirujacej na wietrze. Zarowna w Afganistanie (nie wiem jak rzecz wyglada teraz) jak i tu, w Brazylii - pipa ( tak, latawiec to po portugalsku nic innego jak PIPA) to czysta rywalizacja, nie raz przyplacona lzami, badz wrecz przeciwnie krzykiem triumfu. Kazdy, ale to kazdy maly chlopiec musi miec swoj latawiec, dosc maly, czesto wykonany z ze slabej jakosci materialow, z dodatkiem jak najdluzszej linki i rolki, za ktora czesto sluzy aluminiowe opakowanie po kakao. Chlopcy trenuja caly dzien manewrowanie sprzetem, a latwo nie jest - probowalam - biorac pod uwage ilosc palm, krzewow i innej roslinnosci - po to by wieczorem rozpoczac WALKE. Polega to na poruszaniu latawcem w taki sposob, by uciac linke swojego rywala, badz wprowadzic go w taki ruch, by zaczepila o drzewo, badz linie energetyczna. Bywa tak, ze gra konczy sie szybko, jeden z przeciwnikow jest niezbyt dobry, badz niezbyt doswiadczony. Zdarza sie jednak, ze trwa godzinami. Zawsze towarzysza temu ogromne emocje, zbieraja sie inni koledzi i dopinguja. Po to by pozniej cieszyc sie wspolnie ze zwyciestwa, badz wysmiewac - frajera - ktory przegral. 

Trojkat z kulkami.
Kolejna zabawa dla dzieci ( i nie tylko ), z ktora spotkalam sie tutaj jest gra w kulki. Ja przyznaje, ze nigdy w Polsce nie gralam, slyszalam jednak, ze dawno temu, co zapewne moi kilkusetletni czytelnicy pamietaja ;) ta rozrywka rowniez byla popularna. Tutaj wyglada to tak: na ziemi rysujemy sredniej wielkosci trojkat, w ktorym synchronicznie ustawiamy malutkie kuleczki ( do kupienia w sklepie 30 centow za sztuke), w pewnej odleglosci od tego na linii ustawia sie zawodnik z wieksza kula i probuje wcelowac we wczesniej wspomniana gromade tak by wytracic jak najwiecej kulek, a jednoczesnie nie zostawic swojej wiekszej w srodku trojkata. Brzmi banalnie, nie wyobrazacie sobie jednak jak bardzo jest ciezko. Zabawa zawsze toczy sie na srodku ulicy, obawialam sie o malych chlopcow co zrobia, gdy nagle nadjedzie samochod. Nie martwcie sie, kierowca zgrabnie omija zabawe majac w glowie to jak kilka lat wczesniej on byl jednym z chlopakow i jak to on walczyl o wygranie jak najwiekszej ilosci kuleczek. :)

Ja i Luciano - brazylijska mlodziez.
Brazylijska mlodziez w wiekszosci nie ma czasu na rozrywki na tle tygodnia - w ciagu dnia pracuje - w barach, sklepach z odzieza, punktach uslug, opiekujac sie dziecmi, pod wieczor natomiast jedzie do szkoly, uczyc sie. Inna sprawa jest weekend. Gdy - dzieki Bogu - pogoda dopisuje wszyscy jak jeden maz udaja sie na plaze. Leza tam godzinami popijajac przepyszna guaravite (napoj na bazie guarany - mniami!), badz mega zlodowaciale piwo, plywajac, rozmawiajac z przyjaciolmi, ktorych spotkac tam mozna zawsze, grajac w pilke na plazy i robiac inne relaksujace rzeczy. Rzadko kto pracuje tu w weekend, chyba, ze jestes pracownikiem restauracji otwartej do poznej nocy. Wieczorem zas idzie sie do baru, badz na tance. Pic caipirinhe, tanczyc sambe i swietnie bawic sie do samego rana. Niedziela jest dniem odpoczynku po calym tygodniu, czesto towarzysza jej ogromne ilosci jedzenia z grilla i nic nie robienie. Bo Brazylijczycy kochaja odpoczywac. Praktycznie przynajmniej raz w miesiacu zdarza sie jakies swieto, w ktorym zaklady pracy sa zamkniete i obowiazkiem jest nicnierobienie. Wiem - nie do wiary! Bo u nas w Polsce to jak masz jeden dzien wolny po swietach powinienes szefa po stopach calowac.

Brazylia jest krajem wolnym, spokojnym, nikt tu sie nie spieszy, a ludzie sa szczesliwi. Jest zupelnym kontrastem do naszego kraju. Ciezko mi bylo sie przestawic na te nowe warunki, ciezko mi bylo sie pogodzic z tym, ze czas przestac byc nadgorliwa, trzeba wyluzowac, odpuscic. Pozwolic zyciu toczyc sie wlasnym tempem. Nic nie przyspieszac i pojsc z pradem. Ale zyje - widzicie, i jestem cholernie szczesliwa!


Nazywam sie Patricia, mam 21 lat.
Mieszkam w Brazylii.

17.08.13 - czyli refleksja o zyciu

 Jestem w Brazylii 52 dni!

 I jestem szalona.

  Oj slyszalam to zdanie tyle razy, ze trudno zliczyc. Nigdy tego nie negowalam, bo jak mozna zaprzeczac temu co oczywiste. Jestem, to prawda. Wcale sie nie wstydze. Co wiecej, sadze nawet, ze ludzie, ktorzy wypowiadali to zdanie z szyderczym usmiechem sa zwyczajnie zazdrosni...
Sprobuj wiec, moj ukochany czytelniku, wyobrazic sobie swiat bez ludzi szalonych... Wszyscy podejmuja rozsadne, przemyslane decyzje. Pracuja codziennie od 8 do 16, w weekendy chodza do Kosciola i do parku. Wszyscy maja mieszkanie, ogrod, kredyt i kota. Zone, badz Meza. Dwojke dzieci, obowiazkowo po jednym z kazdej plci. Brzmi dobrze? Jesli Twoja odpowiedz to TAK, z calego serca zycze Ci takiego wlasnie zycia. Jesli NIE to znaczy, ze nalezysz do tej grupy ludzi, ktora reprezentuje takze ja. Ludzi, ktorzy potrzebuja emocji, ktorzy podejmuja decyzje nie do konca rozsadne, ale takie, ktore podpowiada im serce.
   Od zawsze wiedzialam, ze jestem inna. Kiedy moi rowiesnicy biegali po podworku i grali 'w gume', ja siedzialam w domu i czytalam. Wychodzilam do biblioteki nieopodal mojego domu kartkujac kolejne historie - o przygodach, dalekich krajach, fantazyjnych bohaterach. I wiedzialam, ze pewnego dnia ja bede jednym z nich. Nie mialam pojecia jak to uczynic. Bylam pewna jednego, to tylko kwestia czasu gdy bede dojrzala na tyle, by wyciagnac rece po to co dla mnie jest przeznaczone. 

  Bo tak, wlasnie tak to w zyciu wyglada. Wystarczy tylko zajrzec w glab serca i wyciagnac rece po to co sie tam znajduje. Serio! I jesli w glowie jest cokolwiek co nas od marzen odstrasza - brak kasy, bo daleko, bo ciezko, bo sie boje - to tylko Twoja podswiadomosc, ktora probuje podpowiadac Ci bezpieczne wyjscie. Ale kto powiedzial, ze to co bezpieczne jest ciekawe. Myslicie, ze ja sie nie balam? Bylam przerazona jak cholera! Podroz do Brazylii byla moja pierwsza podroza samolotem, mialam wielogodzinna przesiadke w Londynie, spalam u rodziny, ktora pierwszy raz w zyciu widzialam na oczy. Mam chorobe lokomocyjna. Mieszkam u rodzicow mojego chlopaka, nikt tu nie mowi po angielsku. Ja kompletnie nie znalam portugalskiego. Pracowalam jak wol by zarobic na bilet. W ostatniej chwili zgromadzilam wszystkie pieniadze, tylko dzieki pomocy Mamy. Rzucilam WSZYSTKO. Czy bylo warto?
To byla najlepsza decyzja mojego zycia. Nawet jesli miewam tutaj chwile zalamania, jest mi przykro, bo bardzo tesknie za przyjaciolmi, rodzina. Wiem, ze w zyciu warto ryzykowac. Tak by za kilkadziesiat lat moc usiasc w fotelu z albumem pelnym zdjec i powiedziec: 'Moje zycie bylo piekne'.


I tego wam wlasnie zycze...

10.08.2013 - czyli gdzie i dlaczego zdarza nam sie jadac.

Jestem w Brazylii 45 dni!

  Czuje sie jakbym byla od zawsze. Wszystko jest takie naturalne, zupelnie wdrozylam sie w zycie tutaj, nawet jesli uwazalam to za kompletnie niemozliwe. Tak bardzo jest inaczej.
  Nie moge sobie przypomniec jak to wygladalo w Polsce, wszystko wydaje sie byc tak odlegle, dlugie dni, w ktorych poswiecalam sie pracy kompletnie. By nie myslec, by nie umierac z tesknoty. Zatracanie sie w malych przyjemnosciach tylko po to by sie usmiechac i wierzyc, ze to okres przejsciowy i wszystko bedzie dobrze, na swoim miejscu. Budze sie, wiem, ze on jest obok. Wszystko jest tak jak powinno byc. 

Itaipuaçu

  Bardzo chetnie odwiedzam nowe miejsca, mimo ze nie chce byc traktowana jak turystka. Szczegolnie interesuja mnie restauracje, z racji tego gdyz sama w Polsce bardzo dlugo pracowalam w tzw. "gastro". Lubie to uczucie gdy moge sprobowac czegos nowego, zwlaszcza potraw miejscowych, ktorych wiem, ze nigdzie indziej nie znajde. I co tu duzo mowic... Kocham jesc :).

  Im wiecej czasu spedzam tutaj tym wiecej roznic zauwazam. Jedna dosyc znaczaca, z ktorej zdalam sobie sprawe dopiero niedawno jest to, ze tutaj jedzenie nie jest cieple! Mysle, ze kazdy z nas pamieta glos swojej mamy dobiegajacy z kuchni, gdy my bylismy w centrum fantastycznej zabawy:
 - "Obiad gotowy, chodz szybko, bo wystygnie!" - tutaj nikomu nawet do glowy nie przyjdzie, by jesc to co gorace. Pierwszym punktem jest to, ze niemozliwym jest ugotowac jednoczesnie tak wiele rzeczy, ktore mozna znalezc na brazylijskim stole. Drugim, mysle bardziej oczywistym punktem jest to, ze w tym wiecznie panujacym skwarze moznaby sie bylo ugotowac, bo zjedzeniu czegos o temperaturze wyzszej niz pokojowa.

  W restauracjach nie wyglada to inaczej. Nie mam jednak pretensji, mimo ze w kwestii jedzenia jestem bardzo wymagajaca. Przeszkadza mi natomiast inna rzecz. GWARANTUJE WAM, ze nie znajdziecie w calym Rio ani jego okolicach dobrej restauracji bez telewizora, w ktorym notorycznie leci pilka nozna. Nie baczac na to, czy to pizzeria, czy churrascao, czy wykwintny lokal z wysmienitym winem. Wszedzie, ale to wszedzie musi wisiec to pudlo i dudnic na caly regulator.
Dla Brazylijczykow, jako najwiekszych fanow footbal-u na swiecie - fantastycznie, dla mnie, jako osoby, ktora chce spedzic czas ze swoim ukochanym - okropnie. Nie ma bowiem realnej mozliwosci rozmawiac z mieszkancem tego kraju gdy gdziekolwiek w tle leci mecz. Absolutnie niemozliwe. Nie wazne, czy jest to Twoj towarzysz, czy kelner, ktory przyjmuje od Ciebie zamowienie. Na pytania o rodzaj sera w pizzy, czy rocznik wina, na ktore masz ochote nie uzyskasz wymaganej odpowiedzi, CO NAJWYZEJ jakies zdanie, polslowek rzucony w przelocie.Doprowadza mnie to doslownie do szewskiej pasji, nie ma jednak co liczyc na zrozumienie ze strony chlopaka, badz jego rodziny. ;)

  Jednym z najbardziej popularnych, i chyba musze przyznac - moim ulubionym, rodzajem restauracji jest 'self-service'. Sa to miejsca, w ktorych jedzenia jest mnostwo, kazdego rodzaju, zaczynajac od typowo brazylijskich potraw, poprzez typowe frytki, a na owocach i deserach konczac. Wszystkiego nakladasz sobie tyle ile Ci odpowiada, nikt nie powie, ze musisz jesc wiecej, albo wypadaloby sprobowac tego, WSZYSTKO nalezy do Ciebie, po czym grzecznie ze swoim talerzem podchodzisz do ekspedientki, ktora go wazy i wystawia Ci rachunek. Ceny sa rozsadne, zazwyczaj wraz z L miescimy sie w granicy 30 reali, co wynosi ok. 45 zl. 



Jeden z bemarow w wyzej opisanej restauracji.


Lekko nadgryziona moja porcja, zolta odmiana ryzu, felijoada,
piers z kurczaka, rodzaj brazylijskich kopytek
i zdrowe - kalafior z brokulem.


  Tak jak juz wspominalam w jednym z wczesniejszych postow  z okazji moich urodzin wybralismy sie do jednej z okolicznych restauracji. Bylam niesamowicie podekscytowana, gdyz okreslil ja jako 'mysle, ze najlepsza do jakiej moglibysmy sie wybrac'. Jak to jednak bywa podekscytowanie szlo w parze z wygorowanymi wymaganiami. 
Sangria
   W srodku wszystko wygladalo czarujaco, urocze male, badz wieksze, rodzinne stoliki, elegancko ubrani kelnerzy, podzieleni na tych, ktorzy podaja wino, tych od jedzenia, oraz przyjmowania zamowien i bycia milym. Obowiazkowy telewizor jest... sic! Ok, nie przejmujmy sie przedwczesnie mimo, ze L niespokojnie spoglada w jego strone, bo Flamengo gra, to jak tu nie patrzec. Spogladam w karte, ktora podzielona jest na strone Self Service, i na standardowe pozycje restauracji, pytam sie czy moze zjemy jakas paste, zgodzil sie. Ja wybieram cos co jest pomieszaniem sosu carbonara, ale nie z boczkiem, a z limonka! Nigdy nie jadlam czegos podobnego, wiec zdecydowanie zwrocilo to moja uwage. Moj tradycjonalista zdecydowal sie na standardowa carbonare, gdyz on z kolei boczek je na kilogramy :). Do tego (rowniez wczesniej wspominana) Sangria.
   Czekalismy dlugo, bo ok.40 minut. W miedzyczasie wypilismy na prawde mierna Sangrie ze zmiksowanymi owocami, nigdy czegos podobnego nie widzialam. W smaku niczym nie przypominala wspanialego hiszpanskiego wina, za ktorym przepadam.
  Makarony, ktore przyniosl kelner byly przepyszne, na prawde. Nie znalazlam jednak w moim ani zdzbla limonki, za to L dogrzebal sie kawalkow kurczaka, o ktorych nie bylo mowy w menu.
  Najadlam sie, porcje byly odpowiednie. Mimo, ze ja jem stosunkowo malo, on nie tylko stosunkowo duzo - bylismy usatysfakcjonowani. Nie zwrocilam uwagi na te potkniecia, nie chcialam psuc tego jak moj chlopak bardzo sie staral, by wszystko bylo idealnie. :).

   Innym razem, zdecydowanie przypadkowo wybralismy sie do Creperii, miejsca znajdujacego sie niedaleko naszego domu. Calkiem normalnej malej restauracyjki zlokalizowanej w srednio atrakcyjnej okolicy. Menu nie bylo zbytnio rozbudowane, bo zaledwie kilka rodzajow nalesnikow, na slodko, lub na slono. Standardowe napoje typu coca cola, badz soki. Wybieral on, postanowilismy jesc pol-na-pol.
  I tutaj rowniez ku mojemu zaskoczeniu - nigdy nie jadlam lepszych crepsow! Jeden byl z sosem smietanowym i krewetkami, drugi w wersji light z salatka warzywna. Po prostu - pycha. Duze, wypelnione po brzegi. Plus sok ze swiezego mango. I to jest zdecydowanie moja ulubiona restauracja, do ktorej chce wrocic. Obsluga mila, zainteresowana klientem. Wszystko czyste, higieniczne. Obowiazkowy telewizor, ale uruchomiony cicho, tak, ze nie przeszkadza w rozmowie. Ceny na prawde rozsadne, adekwatne do jakosci. Polecam z calego serca! 


Nalesnik z warzywkami

Creperia - wnetrze.


  Tak to juz w zyciu bywa, ze to od czego wymagamy wiele zaskakuje nas niekoniecznie na plus, a tam gdzie nie spodziewalibysmy sie fajerwerkow okazuje sie fantastycznie.


PS. Dzisiaj mija dokladnie 11 miesiecy odkad jestem z L. Czas tyle samo piekny, co trudny. Zycie nie szczedzilo mi niespodzianek, ale rowniez tego co najwazniejsze - ogromnej dawki Milosci! Wczoraj zastanawialismy sie nad tym, czy ten czas zlecial nam szybko, czy raczej ciagnac sie w nieskonczonosc, oboje zgodnie stwierdzilismy, ze ta druga opcja jest bardziej odpowiednia. Nigdy nie zapomne godzin, dni, miesiecy spedzonej w oczekiwaniu, zakreslania kolejnych dat w kalendarzu, ryzyka podejmowanego od nowa, i od nowa. Negatywnych slow wypowiedzianych pod naszym adresem. Tego jak wiele razy musialam plakac, jak wiele razy brakowalo mi cierpliwosci i nadziei na to, ze faktycznie mozemy byc tak w 100% razem, ale udalo sie, i niczego bym nie zmienila. Niczego nie zaluje. 



Tacy piekni jestesmy!

3/08/13 - czyli jestem stara i troche prywaty :)

Jestem w Brazylii 38 dni!



 Z pochodzenia jestem warszawianka, od urodzenia, choc szczegolnie sie tym nie szczyce, przyzwyczajona do udogodnien typu stale lacze internetowe, notoryczny zasieg w telefonie trudno mi bylo pogodzic sie z tym, ze w moim aktualnym miejscu zamieszkania - brazylijskiej prowincji internet dziala, ale jak mocniej wiatr zawieje to przestaje. Albo sie limit konczy, bo za dlugo rozmawialam na Skypie z przyjaciolmi. No niestety, L mnie nie zabil choc zadowolony nie byl. To tez wyjasnilam powod mojej nieobecnosci tutaj, z Wami.

  Nadszedl czas na posta, ktorego przyjaciele z dawnej mej pisaniny mysle, ze pamietaja. W ubieglym tygodniu mialo miejsce smutne wydarzenie, ktore od jakiegos czasu przyprawia mnie raczej o depresje niz radosc z prezentow - urodziny. Wiem, stara nie jestem, a jednak wiek moj wymaga podjecia jakis decyzji, jakis przedsiewziec. Niestety, dusza wciaz jestem daleko za cialem i poki co moje dzialania ludzie zaliczaja do kategorii: 'szalone'. Przyznajcie jednak, czymbylby swiat bez ludzi szalonych, badz jak ja to zwyklam ladnie ubierac w slowa - odwaznych ;).



Przechodzac jednak do sedna, obudzilam sie w ubiegla niedziele, a przed moimi oczami ukazala sie taca z okazalo iloscia rzeczy do zjedzenia, przez rozmaite slodkie brazylijskie chlebki, po kolorowe owoce, obowiazkowe cafezinho i moj najukochanszy sok z mango (gwarantuje, nigdy w zyciu nie piliscie czegos lepszego!), oraz usmiechnieta twarz mojego L. Jako typowy brazylijczyk nie ma problemu z porannym wstawaniem, bo tu spanie do poludnia jest wrecz ZAKAZANE. Podejrzewam, ze gdybym przydrzemala jak to czasami mam w zwyczaju w Polsce po dlugim spacerowaniu z przyjaciolmi, mae wpadlaby do pokoju z lyzka i garnkiem dudniac sambe i bylabym zmuszona podniesc sie. Poki co nie zdarzylo sie, choc spie tu wyjatkowo smacznie.
  Po zjedzeniu niebotycznej ilosci jedzenia, a nie daj Bog odmowic czegos dostalam prezent i oswiadczyl mi, ze jedziemy do ZOO. Byc moze dla niektorych brzmi troche nudno, troche dziecinnie, dla mnie byla to jednak nie lada atrakcja gdyz ZOO w Rio de Janeiro szczyci sie tym, ze zwierzeta sa wolne.. Moga biegac na otwartej przestrzeni, sa zmieszane kategoriami, krajami pochodzenia oraz zwyczajna mozliwoscia zycia razem w symbiozie. Cieszylam sie zupelnie serio - jak male dziecko.

Bylo niesamowicie! Wiem, ze miejsca, ktore mimo tego, ze sa otwarte, dla tych zyjatek nie sa ich naturalnym srodowiskiem. Jednak tutaj bylo na prawde pieknie, bo w jakis tam sposob zwierzeta wygladaly na szczesliwe.
Smieszne bylo to, ze polskie KROWY, KURY, KONIE tutaj byly uznane za cos niesamowicie egzotycznego, a juz zupelna sensacje budzila sarna, dzieci niesmialo pytaly rodzicow a co to jest, bo takie ladne, to BAMBI z bajki. Ja tylko usmiechalam sie niesmialo, bo znam, bo u mnie w kraju te dziwaki biegaja. :)

Wieczorem zostalam zaproszona do restauracji z brazylijskim jedzenie i hiszpanska Sangria, jednak to jest temat na oddzielnego posta, ktory wierzcie na slowo, jest w przygotowaniu...

Sangria

Ubiegly rok mojego zycia zaliczam zdecydowanie do najbardziej szalonych i obfitych w niespodzianki. Podejmowalam decyzje, o ktore w zyciu bym siebie nie posadzila, robilam rzeczy, o ktore nigdy bym sie nie podejrzewala. Zylam intensywnie, nie patrzac na ludzi i na opinie. Doswiadczalam. Oddychalam. Robilam to co bylo zgodne ze mna, z tym co JA czuje, nikt inny. Uczynilam siebie szczesliwa. Poznalam czlowieka, z ktorym wiem, ze spedze reszte mojego zycia, najlepszego na swiecie, idealnego w swej niezdarnosci, takiego, w ktorego oczach widac caly swiat i to ja jestem tym swiatem. A jak to sie stalo? Jaka jest recepta? Po prostu ryzykowac i nie sluchac nikogo. Chocby rady wydawaly sie rozsadne. Zyc wedlug mojej zasady: Lepiej zalowac, ze sie zrobilo, niz myslec co by bylo po podjeciu ryzyka. Ja zaryzykowalam. I smialo moge powiedziec, ze jestem najszczesliwszym czlowiekiem na ziemi. 

ja i moj L.