Jestem w Brazylii 21 dni!
Czas uplywa, dzien za dniem. Ja czuje sie Brazylijka, jakbym od zawsze tu byla, jakbym tu miala zostac. Sasiedzi z usmiechem mowia mi: 'Bom dia' i pytaja jak sie miewam. Wszyscy mnie znaja, a jednak.. Zdarza sie, ze budze sensacje. Tak jak ostatnio na pikniku zorganizowanym z okazji powitania Wlochow przybylych na JMJ. Pojechalismy wieksza grupa przywitac ich na lotnisku, po czym wszyscy razem skierowalismy sie na impreze. Stalam z przyjaciolmi popijajac najlepszy na swiecie sok z mango, po czym zauwazylam, ze jakas dziewczynka z mama obserwuja mnie, niesmialo usmiechajac sie rozmawiaja na moj temat. Odwzajemnilam usmiech, co wyraznie je osmielilo. Podeszly do mnie mowiac po portugalsku, zrozumialam tylko: 'foto' i 'bonita'. Okazalo sie, ze uwazaja mnie za kogos niezwyklego i chcialyby zrobic sobie ze mna zdjecie. Nie umiem do konca powiedziec jak sie czulam, jedyne slowo, ktore przychodzi mi do glowy to: konsternacja. W pierwszym momencie zawstydzona odmowilam, nalegaly jednak bardzo wiec zgodzilam sie. Dzis znalazlam to zdjecie na fejsbuku. Prosze, nie szukajcie. Wyszlam koszmarnie :)
Kilka dni temu, z racji urlopu, ktorym aktualnie sie delektujemy postanowilismy wybrac sie w moja pierwsza tutaj gorska wyprawe. Zaopatrzona w hektolitry wody i moje niesmiertelne sandaly (bez obaw - nie zalozylam skarpetek :)) oznajmilam, ze jestem zdecydowanie gotowa. Tutejsze gory sa kompletnie inne niz te, ktore mamy w Polsce. Kazdy szczyt jest ogromna skala o rozmaitych ksztaltach, jedna z okolicznych okreslana jest mianem 'Elephant Mountain', inna przypomina... tylek, serio :).
Ta na, ktora weszlismy jest dosyc niska, bylam jednak z siebie dumna jak nigdy wczesniej gdyz pierwszy raz mialam do czynienia z tak sliskim i niestabilnym podlozem. Wrazenia po wejsciu jednak sa nie do zapomnienia, zadna fotografia, nawet najlepsza nie odda widoku, ktory zastalam na szczycie. I melodii, ktore moj ukochany L gral mi tam na gitarze. Nastepnym punktem bedzie wlasnie sloniowa gora, ktora widzicie na zdjeciu na wprost mnie, obiecuje wrzucic zdjecia i opisac emocje.
Dzis witalismy w Rio kolezanke, ktora przyleciala do nas az z Meksyku, w drodze powrotnej jak to L ma w zwyczaju zaproponowal spontanicznie: 'A moze pojechalibysmy dzisiaj do centrum Rio?' i jak to ja z kolei zwyklam postepowac - zgodzilam sie bez wahania. Co prawda na zwiedzanie obiektu typu Big Jesus, czy Cukrowa Gora nie jest teraz czas, z racji natezenia pielgrzymow i innych dziwnych turystow. Ceny sa wrecz niebotyczne, bo podwojnie wieksze niz normalnie. Jednak na delikatny bazarowy shopping, czy generalne 'rzucenie okiem' na miasto jak najbardziej tak. Tak jak wspomnialam - pierwsze co mi sie marzylo to zobaczenie slynnego bazaru, jednego z wiekszych jakie w zyciu widzialam - Rua da Alfândega. Moim zdaniem to wlasnie w takich warunkach mozna zobaczyc prawdziwe zycie miasta. Tam gdzie ludzie krzycza, targuja sie, wymienieja towarami i doswiadczeniami. Nie pomylilam sie. Miejsce niesamowite, od mega tanich ciuchow po, oczywiscie sredniej oryginalnosci, sprzety elektroniczne. Obkupilam sie w pamiatki, pocztowki i inne tego typu pierdoly, zjadlam brazylijska zapiekanke i z radoscia udalam sie na dalsza wyprawe.
Skierowalismy sie do miejsca moich marzen i snow, wielu o nim pisalo, wielu nagrywalo filmy, ja chcialam przekonac sie na wlasnej skorze o fenomenie Copacabany. W drodze postanowilismy skosztowac picolé, czyli oryginalnego rodzaju lodow, ktory mozna znalezc tylko i wylacznie w Brazylii. Pyyyycha! Zatrzymalismy sie wiec przy cukierni, on wszedl do srodka, ja czekalam na zewnatrz obserwujac otoczenie. W pewnym momencie podszedl do mnie mezczyzna ok.60 lat i zaczal rozmowe, nie jest to wcale dziwne tutaj, non stop na ulicy ludzie probuja zagadac. Niestety wciaz nie czuje sie na silach by swobodnie mowic w tutejszym jezyku odpowiedzialam wiec, ze mowie tylko po angielsku. Zapytal z usmiechem (po angielsku) skad pochodze, gdy zgodnie z prawda odpowiedzialam, ze z Polski prawie mnie usciskal. Nie rozumialam kompletnie o co chodzi, gdy doszedl do siebie wyjasnil, ze jego mama urodzila sie w Polsce, w Sosnowcu. Mieszkal tam jako male dziecko, po czym jednak wraz z emigracja spowodowana II Wojna Swiatowa wyniesli sie do Ameryki Lacinskiej. Mowil, ze nigdy nie byl w Polsce, ale to jego wielkie marzenie, uwielbia Chopina i szanuje Walese. Nie wierzylam wlasnym uszom, sila przypadku, badz byc moze przeznaczenie wciaz mnie zaskakuje. To po prostu nieprawdopodobne.
Copacabana mnie zawiodla. Oprocz masy ludzi, rozmaitych - brazylijczykow, hindusow, indian i innych europejczykow, masy kawiarni i pubow, sprzedawcow brazylijskiego rekodziela seryjnie produkowanego w Chinach i specificznego - bo to musze przyznac - deptaku nie ma tam absolutnie nic ciekawego. Jedna rzecza, ktora mnie zaintrygowala byla przepiekna budowla z piasku, ktora jak sie pozniej okazalo powtarza sie co pare krokow. No coz, jak to czesto bywa - to co jest piekne na pocztowkach, okazuje sie calkiem zwyczajne w zyciu.
Wrazen mialam bez liku, jednak zeby bylo mi wiecej L postanowil wracac do domu statkiem. Pierwszy raz w zyciu widzialam cos takiego jak tramwaj wodny, ktory nie byl wylacznie turystyczna atrakcja, a realnym srodkiem komunikacji, pomiedzy centrum, a Niterói, w ktorym mieszkamy. Nie dosc, ze mam chorobe lokomycjna, odkrylam takze, ze panicznie boje sie pojazdow wodnych. Tragiczny ze mnie turysta.
Te góry wyglądają pięknie. To na żywo muszą być naprawdę niesamowite. A tym bardziej widok ze szczytu :)
OdpowiedzUsuńCo u Ciebie? Ciekawam i ciągle zaglądam, a tu cisza.
OdpowiedzUsuń