17.07.2013 - Rio Center i najpiekniejsze gory swiata.

Jestem w Brazylii 21 dni!

  Czas uplywa, dzien za dniem. Ja czuje sie Brazylijka, jakbym od zawsze tu byla, jakbym tu miala zostac. Sasiedzi z usmiechem mowia mi: 'Bom dia' i pytaja jak sie miewam. Wszyscy mnie znaja, a jednak.. Zdarza sie, ze budze sensacje. Tak jak ostatnio na pikniku zorganizowanym z okazji powitania Wlochow przybylych na JMJ. Pojechalismy wieksza grupa przywitac ich na lotnisku, po czym wszyscy razem skierowalismy sie na impreze. Stalam z przyjaciolmi popijajac najlepszy na swiecie sok z mango, po czym zauwazylam, ze jakas dziewczynka z mama obserwuja mnie, niesmialo usmiechajac sie rozmawiaja na moj temat. Odwzajemnilam usmiech, co wyraznie je osmielilo. Podeszly do mnie mowiac po portugalsku, zrozumialam tylko: 'foto' i 'bonita'. Okazalo sie, ze uwazaja mnie za kogos niezwyklego i chcialyby zrobic sobie ze mna zdjecie. Nie umiem do konca powiedziec jak sie czulam, jedyne slowo, ktore przychodzi mi do glowy to: konsternacja. W pierwszym momencie zawstydzona odmowilam, nalegaly jednak bardzo wiec zgodzilam sie. Dzis znalazlam to zdjecie na fejsbuku. Prosze, nie szukajcie. Wyszlam koszmarnie :)

 Kilka dni temu, z racji urlopu, ktorym aktualnie sie delektujemy postanowilismy wybrac sie w moja pierwsza tutaj gorska wyprawe. Zaopatrzona w hektolitry wody i moje niesmiertelne sandaly (bez obaw - nie zalozylam skarpetek :)) oznajmilam, ze jestem zdecydowanie gotowa. Tutejsze gory sa kompletnie inne niz te, ktore mamy w Polsce. Kazdy szczyt jest ogromna skala o rozmaitych ksztaltach, jedna z okolicznych okreslana jest mianem 'Elephant Mountain', inna przypomina... tylek, serio :).
 Ta na, ktora weszlismy jest dosyc niska, bylam jednak z siebie dumna jak nigdy wczesniej gdyz pierwszy raz mialam do czynienia z tak sliskim i niestabilnym podlozem. Wrazenia po wejsciu jednak sa nie do zapomnienia, zadna fotografia, nawet najlepsza nie odda widoku, ktory zastalam na szczycie. I melodii, ktore moj ukochany L gral mi tam na gitarze. Nastepnym punktem bedzie wlasnie sloniowa gora, ktora widzicie na zdjeciu na wprost mnie, obiecuje wrzucic zdjecia i opisac emocje. 

  Dzis witalismy w Rio kolezanke, ktora przyleciala do nas az z Meksyku, w drodze powrotnej jak to L ma w zwyczaju zaproponowal spontanicznie: 'A moze pojechalibysmy dzisiaj do centrum Rio?' i jak to ja z kolei zwyklam postepowac - zgodzilam sie bez wahania. Co prawda na zwiedzanie obiektu typu Big Jesus, czy Cukrowa Gora nie jest teraz czas, z racji natezenia pielgrzymow i innych dziwnych turystow. Ceny sa wrecz niebotyczne, bo podwojnie wieksze niz normalnie. Jednak na delikatny bazarowy shopping, czy generalne 'rzucenie okiem' na miasto jak najbardziej tak. Tak jak wspomnialam - pierwsze co mi sie marzylo to zobaczenie slynnego bazaru, jednego z wiekszych jakie w zyciu widzialam - Rua da Alfândega. Moim zdaniem to wlasnie w takich warunkach mozna zobaczyc prawdziwe zycie miasta. Tam gdzie ludzie krzycza, targuja sie, wymienieja towarami i doswiadczeniami. Nie pomylilam sie. Miejsce niesamowite, od mega tanich ciuchow po, oczywiscie sredniej oryginalnosci, sprzety elektroniczne. Obkupilam sie w pamiatki, pocztowki i inne tego typu pierdoly, zjadlam brazylijska zapiekanke i z radoscia udalam sie na dalsza wyprawe. 

  Skierowalismy sie do miejsca moich marzen i snow, wielu o nim pisalo, wielu nagrywalo filmy, ja chcialam przekonac sie na wlasnej skorze o fenomenie Copacabany. W drodze postanowilismy skosztowac picolé, czyli oryginalnego rodzaju lodow, ktory mozna znalezc tylko i wylacznie w Brazylii. Pyyyycha! Zatrzymalismy sie wiec przy cukierni, on wszedl do srodka, ja czekalam na zewnatrz obserwujac otoczenie. W pewnym momencie podszedl do mnie mezczyzna ok.60 lat i zaczal rozmowe, nie jest to wcale dziwne tutaj, non stop na ulicy ludzie probuja zagadac. Niestety wciaz nie czuje sie na silach by swobodnie mowic w tutejszym jezyku odpowiedzialam wiec, ze mowie tylko po angielsku. Zapytal z usmiechem (po angielsku) skad pochodze, gdy zgodnie z prawda odpowiedzialam, ze z Polski prawie mnie usciskal. Nie rozumialam kompletnie o co chodzi, gdy doszedl do siebie wyjasnil, ze jego mama urodzila sie w Polsce, w Sosnowcu. Mieszkal tam jako male dziecko, po czym jednak wraz z emigracja spowodowana II Wojna Swiatowa wyniesli sie do Ameryki Lacinskiej. Mowil, ze nigdy nie byl w Polsce, ale to jego wielkie marzenie, uwielbia Chopina i szanuje Walese. Nie wierzylam wlasnym uszom, sila przypadku, badz byc moze przeznaczenie wciaz mnie zaskakuje. To po prostu nieprawdopodobne. 

  Copacabana mnie zawiodla. Oprocz masy ludzi, rozmaitych - brazylijczykow, hindusow, indian i innych europejczykow, masy kawiarni i pubow, sprzedawcow brazylijskiego rekodziela seryjnie produkowanego w Chinach i specificznego - bo to musze przyznac - deptaku nie ma tam absolutnie nic ciekawego. Jedna rzecza, ktora mnie zaintrygowala byla przepiekna budowla z piasku, ktora jak sie pozniej okazalo powtarza sie co pare krokow. No coz, jak to czesto bywa - to co jest piekne na pocztowkach, okazuje sie calkiem zwyczajne w zyciu. 

 Wrazen mialam bez liku, jednak zeby bylo mi wiecej L postanowil wracac do domu statkiem. Pierwszy raz w zyciu widzialam cos takiego jak tramwaj wodny, ktory nie byl wylacznie turystyczna atrakcja, a realnym srodkiem komunikacji, pomiedzy centrum, a Niterói, w ktorym mieszkamy. Nie dosc, ze mam chorobe lokomycjna, odkrylam takze, ze panicznie boje sie pojazdow wodnych. Tragiczny ze mnie turysta.
 




2 komentarze:

  1. Te góry wyglądają pięknie. To na żywo muszą być naprawdę niesamowite. A tym bardziej widok ze szczytu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co u Ciebie? Ciekawam i ciągle zaglądam, a tu cisza.

    OdpowiedzUsuń