30.06.2013

  To moj 4 dzien.
  
  Moja 17 godzinna (pierwsza w zyciu) podroz samolotem przebiegla bez wiekszych zastrzezen, troche pulsowania w zoladku przy starcie i ladowaniu, troche paniki gdy przez pare godzin lecielismy tylko nad oceanem, oraz zatkane uszy, musze to jednak powiedziec - bylo warto.

  Do konca zycia nie zapomne gdy na ekranie monitora z kontrola lotu zobaczylam, ze jestesmy na terenie Rio, spojrzalam przez okno i mimo poznej nocy (godz. 22-23) przed moimi oczami rozblysly miliony swiatelek, mniejszych, wiekszych, rozmaitych, tworzac wspaniale wygladajaca fasade, miasto marzen, jeden z piekniejszych widokow jakie mialam okazje ogladac. Pozniej juz tylko ucisk w sercu i poddenerwowanie, bo wreszcie, po 151 dniach samotnosci zobacze Jego. Nikt nie jest w stanie wyobrazic sobie tej tesknoty i tych poswiecen, ktore musialam przezyc by sie tu znalezc, w tamtym momencie jednak nic nie bylo wazne tylko to, ze juz za chwile tam bede, juz minuty mnie dziela od tego lotniska.

  Wysiadlam z samolotu i pierwsze co do mnie dotarlo do niesamowicie swieze, rzeskie powietrze i to z jaka latwoscia mi sie oddychalo. Przeszlam przez kontrole paszportowa, odbior bagazu, ktore wydawaly sie nie miec konca. Wyszlam na hale przylotow i gdy go zobaczylam caly stres, przeplakane godziny, klotnie z rodzina wydawaly sie byc tak odlegle. Spojrzalam na niego, na to ile radosci mial w oczach i wiedzialam - to byla dobra decyzja. Tutaj czeka mnie szczescie.



  Jadac samochodem do jego domu obserwowalam TO MIASTO, o ktorym tyle slyszalam. Jezeli uwazacie, ze drogi w Polsce sa kiepskie, to znaczy, ze nigdy nie byliscie w Rio, gorki, dolki, urwiska, brak znakow, a nawet jesli sa - kto by sie nimi przejmowal, dzwieki klaksonow wszedzie dookola - nerwowi kierowcy? A gdzie tam! Tutaj klakson sluzy wylacznie do witania sie z pozostalymi uczestnikami ruchu. Bo wszyscy sie znaja, wszyscy sie przyjaznia.
  Pokazaly mi to kolejne dni spedzone w tym miejscu, idac gdziekolwiek z moim L po ulicy spotykamy mase ludzi, wszyscy radosnie machaja, witaja sie, podbiegaja, chca mnie usciskac, ucalowac (obowiazkowo po razie w oba policzki!) nawet jezeli kompletnie nie wiem kim ten czlowiek jest, gdy pytam jego odpowiada zdziwiony: - "Maria, corka mojej matki chrzestej, bardzo sie cieszy, ze tu jestes", uwaga, matka chrzestna tutaj wcale nie oznacza kogos z rodziny, moze to byc po prostu czlowiek, ktorego uwazasz za dobrego w swoim kosciele. Moj chlopak, w przeciwienstwie do jego protestanckiej rodziny jest katolikiem, jego chrzestnymi sa obcy ludzie, ktorzy tez, jako bardzo nieliczna grupa w okolicy wybrali katolicyzm. Kosciol, do ktorego chodzimy znajduje sie ok.15 minut spacerem od naszego domu, mysle, ze jest to jedyny kosciol, w odleglosci ok.50 km i wcale na sobotniej (bo msze sa tutaj w sobote) mszy nie byl przepelniony.

  Stanowie wiec czastke dosc odrebnej grupy katolikow w okolicy, nie jest to jednak jedyna moja wyrozniajaca sie cecha. Nie sklamie, gdy powiem, ze nie widzialam na ulicy ANI JEDNEGO czlowieka z wlosami koloru rudego i z karnacja tak jasna jak moja. Nie sklamie takze, gdy powiem, ze wydaje sie byc glowna atrakcja okolicznej ludnosci, tak jak wspomnialam wczesniej wszyscy chca mnie poznac, tak jak wspomne teraz, gdy ide ulica z Nim wszyscy sie za nami ogladaja, nie sadze, by bylo to spowodowane moja perfekcyjna uroda, a raczej INNOSCIA. Nie spotkalam sie z negatywnymi komentarzami, nawet jesli to zwyczajnie ich nie rozumiem :). Wszyscy sa serdeczni i sie usmiechaja, mam czasami wrazenie, ze jak do malego, niepelnosprawnego dziecka, ale byc moze to wina mojego europejskiego, negatywnego myslenia.
  Bo tutaj ludzie nie wiedza co to znaczy myslec negatywnie, smieja sie zawsze, nawet gdy sytuacja wymaga tego by usiasc i plakac. Prosty przyklad - kolezanka z naszej pracy (o tym w innym poscie) odkryla niedawno, ze maz ja zdradza. Dziewczyna mloda - 26 lat, bardzo ladna, inteligentna, z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Mowiac nam o tym smiala sie w glos, bo co ma zrobic? Maz starszy o 20 lat jest glownym zywicielem rodziny, i tak musi z nim zostac, bo maja syna. Ma tylko nadzieje, ze nie bedzie chcial jej zostawic. Bo jak ona sobie kogos znajdzie? Nie ma czasu, musi pracowac. Sluchajac tej historii mialam lzy w oczach, spojrzalam na pozostale osoby siedzace z nami przy stole. Smiali sie. Wydaje mi sie, ze to kwestia kultury, tutaj jest biednie, jesli ludzie usiada i beda plakac zycie bedzie toczylo sie dalej, a oni stana w miejscu, jesli sprobuja obrocic wszystko w zart beda plyneli dalej i zyli, z dnia na dzien, tak jak teraz. Bo tutaj malo kto wierzy, ze cos moze zmienic sie na lepsze.




  Bylismy nad oceanem, mojego drugiego dnia gdyz pierwszego mialam sile tylko polozyc sie i spac. Bylo pieknie, nigdy w zyciu nie bylabym w stanie wyobrazic sobie tak pieknej i niebezpiecznej sily, jaka jest sila wody. Na poczatku wydawal sie spokojny, fale delikatnie pulsowaly, stanelismy w odleglosci, ktora wydawala sie na tyle daleka, ze bardzo bezpieczna, po czym w ulamku sekundy wielka fala wezbrala sie i zmoczyla mnie az po pas. Moj L tylko smial sie, on zna to miejsce, umial przewidziec jak to sie skonczy.
Nikt nie jest w stanie wyobrazic sobie miejsca piekniejszego niz to, w ktorym jestem. Ocean i gory dookola, jak z bajki. Moja bajka jednak jest prawdziwa i wlasnie trwa, mam nadzieje, ze szybko sie nie skonczy...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz