Rok temu na hasło Brazylia do głowy przychodził mi słynny karnawał w Rio, Ronaldo, bądź Ronaldinho ;), aromatyczna kawa, bogata roślinność i Amazonia, miejsce wspaniałe na tyle, co niedoścignione. Gdyby ktoś mi powiedział, że kiedykolwiek się tam znajdę, zaśmiałabym się w głos - kto? ja! ja marząca o Barcelonie i Florencji, bądź co najwyżej Irlandii, nigdy w życiu, NIEMOŻLIWE.
A jednak... Jak to zapewne każdy z nas doświadczył - życie weryfikuje plany, a najpiękniejsze momenty zdarzają się wtedy gdy zupełnie się tego nie spodziewamy. Spadają na nas z nieba z siłą meteoru i wywracają nasze życie do góry nogami, spotkało to i mnie. A zeby bylo zabawniej - we Francji, w wakacje roku ubieglego.
Znalazlam sie tam do konca nie wiem dlaczego, ale czesto zdarza sie tak, ze splot przypadkow wysyla nas w miejsce dziwne, a jednak jak sie potem okazuje najlepsze w jakim moglibysmy sie znalezc. Ja znalazlam sie we wspolnocie Taize. Dziwne, bo ani ja specjalnie wierzaca nie jestem, ani w koscielne sprawy sie nie angazuje.
Przyznam, ze kiedy przyjaciolka pierwszy raz napomknela mi o mozliwosci wyjazdu tam zlapalam sie za glowe, jednak z czasem zmeczona zyciem, praca, sprawami prywatnymi postanowilam, ze byc moze w tej ciszy, gluszy uda mi sie odnalezc jakis sens, albo przynajmniej jego zalazek.
Moj sens przyszedl do mnie juz pierwszego dnia, wraz z miotla, scierka i bardzo kiepskim angielskim. Byl pierwsza osoba, ktora tam poznalam, jednak gdy tylko go zobaczylam stwierdzilam, ze od tego czlowieka emanuje pozytywna energia, ze to jeden z rodzaju - fajnie byloby go poznac. No i poznalam, pracujac w wolontariacie jako sprzataczka. Uwiodl mnie swoim poczuciem humoru i dobrem, brzmi patetycznie, jednak nie umiem tego inaczej nazwac.
I tak sie zaczelo, 2 tygodnie we Francji, miesiac w Polsce, powrot do Francji na kolejne 2 tygodnie, 4 miesiace w Polsce, 2 tygodnie w Polsce (lecz z Nim obok siebie), 6 miesiecy rozstania i teraz czas na mnie... Brazylio witaj, tyle samo piekna co niebezpieczna, kraju oczekiwania, nadziei, smiechu, nawet gdy kompletnie nie ma sie z czego smiac, kraju kontrastow i dziwactw.
Bom dia,
Przyznam, ze kiedy przyjaciolka pierwszy raz napomknela mi o mozliwosci wyjazdu tam zlapalam sie za glowe, jednak z czasem zmeczona zyciem, praca, sprawami prywatnymi postanowilam, ze byc moze w tej ciszy, gluszy uda mi sie odnalezc jakis sens, albo przynajmniej jego zalazek.
Moj sens przyszedl do mnie juz pierwszego dnia, wraz z miotla, scierka i bardzo kiepskim angielskim. Byl pierwsza osoba, ktora tam poznalam, jednak gdy tylko go zobaczylam stwierdzilam, ze od tego czlowieka emanuje pozytywna energia, ze to jeden z rodzaju - fajnie byloby go poznac. No i poznalam, pracujac w wolontariacie jako sprzataczka. Uwiodl mnie swoim poczuciem humoru i dobrem, brzmi patetycznie, jednak nie umiem tego inaczej nazwac.
I tak sie zaczelo, 2 tygodnie we Francji, miesiac w Polsce, powrot do Francji na kolejne 2 tygodnie, 4 miesiace w Polsce, 2 tygodnie w Polsce (lecz z Nim obok siebie), 6 miesiecy rozstania i teraz czas na mnie... Brazylio witaj, tyle samo piekna co niebezpieczna, kraju oczekiwania, nadziei, smiechu, nawet gdy kompletnie nie ma sie z czego smiac, kraju kontrastow i dziwactw.
Bom dia,
Eu sou Patricia.
Patka, dziecko drogie, gdzie Cię tam poniosło! :)
OdpowiedzUsuńNormalnie wierzyć się nie chce...