14.09.13 - czyli o Milosci. :)

 Jestem w Brazylii okragle 80 dni!

Jak to ON stwierdzil jakis czas temu - nic o nim nie pisze, rzadko kiedy wspominam, a nawet ba! Nie wymienilam jego imienia. Dzis czas to nadrobic, wiec tak jak napomknelam w tytule - post poswiecony tylko i wylacznie najbardziej magicznemu dniu jaki mialam okazje przezyc.10.09.13 - ROK RAZEM, tylko ja i on, moj Luciano.

 Razem nie zawsze brzmi tak jakby sie moglo wydawac. Moje 365 bylo wspaniale, piekne, ale jednoczesnie obfite w lzy, cierpienie i tesknote, ktorej nie da sie opisac zadnymi slowami. Czy zycze komus czegos takiego? Nie. Odpowiem, ze nie z cala pewnoscia. Nikomu nie zycze zycia pomiedzy Polska, a Brazylia. Ciaglego podrozowania. Spedzania 18 godzin w autobusie do Francji, bo taniej. Czy 23 godzin w samolocie, bo najlepiej sie oplaca. Nikomu nie zycze nie spania po nocach tylko po to by zobaczyc usmiech, na skypie. Zycia w internecie. Nikomu nie zycze Milosci na odleglosc.

 Kazdemu zycze osoby tak wspanialej jaka jest on. Potrafiacej oddac wszystko, nie oczekujac niczego w zamian. Tego nie da sie wytlumaczyc. To trzeba przezyc.

 Kilka dni wczesniej zaczelam przygotowania, jak wczesniej wspominalam Brazylijczycy uwielbiaja wszystko co slodkie, dodatkowo moj mezczyzna uwielbia smak cytusow, postanowilam wiec upiec dla niego tort cytynowy. Nie bylo latwo, nigdy wczesniej tutaj nie robilam ciasta, maki sa zupelnie inne, jednak przy ogromnej pomocy jego siostry udalo sie. Ciasto wyszlo przepyszne. Dodatkowo udekorowalysmy pieknie mieszkanie. Tak, ze gdy we wtorek rano obudzil sie przywitala go piekna niespodzianka. Nie bylo to jednak w zaden sposob porownywalne z tym co zrobil on. 

 Jak to zapewne osoby ktore mnie znaja wiedza – jestem ogromna fanka slonecznikow, gdy zobaczylam w jego dloniach OGROMNY bukiet tychze kwiatow, ktorych w Brazylii po prostu nie ma, mojej radosci nie bylo konca. Kolejnym prezentem bylo pudelko, niezbyt duze, wypelnione jednak 365 powodami, dla ktorych mnie kocha. Od najglupszych po przepiekne, poetyckie. Nie wyobrazacie sobie jak trudno bylo to przygotowac, z racji tego, ze jestesmy razem 24 godziny na dobe. Dostalam takze przesliczna sukienke i moje ulubione biale czekoladki.  Napisal mi takze przepiekna piosenke. Bo moj ukochany oprocz tego, ze jest swietnym grafikiem, nauczycielem, administratorem i specjalista od internetu - muzykuje. A link macie TU. A co tam, reklama.
Po czym oswiadczyl – czas na Big Jesusa. Gdyz wiadomo, jak kazdy turysta ten punkt podrozy takze musze zaliczyc. Wyjechalismy wiec, wprost do Rio Center.  Na gore Corcovado mozna wjechac na dwa sposoby, specjalnymi sprywatyzowanymi liniami autobusowymi, badz romantyczna kolejka. Chyba nie musze pisac, na ktory ze sposobow sie zdecydowalismy. Trasa trwa mniej wiecej pol godziny. W pewnym momencie pociag zatrzymal sie i wsiadlo do niego czterech mezczyzn zaopatrzonych w wymyslne instrumenty, a z nich poplynela samba. Melodia tyle samo piekna, co melancholijna. Opowiadajaca historie, o milosci, o radosci zycia, o tesknocie, o szczesciu.  Jak latwo sie domyslic, pozniej jeden z grajkow zbieral pieniadze do tamburyny. I tu, w Brazylii jak to w Polsce ludzie uzywaja chwytow marketingowych. Smiac nam sie chcialo gdy wrzucil 10 reali do tamburynu, po czym kasa posypala sie jak szalona. Bo wiadomo – jak tamten wrzucil to i ja musze. Nie bede gorszy. 

Jezus jest ogromny, jednak nie tak wielki jak myslalam. Sprobujcie sobie wyobrazic jak komicznie wyglada masa ludzi ukladajacych rece jak do lotu i robiacych sobie w ten sposob zdjecia. Ja nie chcialam byc jednym z klaunow. J O wiele bardziej zauroczyl mnie widok z gory, widok na cale Rio, miejsca piekne, bogate jak i fawele, w ktorych zycie toczy sie innym tempem. W srodku monumentalnej figury znajduje sie malutki kosciolek, o ktorym jednak wiekszosc osob nie wie, bo zwyczajnie ich to nie interesuje. Podjechalismy na gore z ogromna liczba ludzi, modlilismy sie tylko my. Tak to juz w zyciu bywa.


Po powrocie na ziemie wybralismy sie do typowo brazylijskiej restauracji, na typowo brazylijskie jedzenie – ryz, czarna fasola, miesko i moj ukochany sok ze swiezych pomaranczy. Na sam koniec dnia, jak to kazda para ma w zwyczaju robic poszlismy do kina. Nie jest jednak zwyczajna przygoda, ktora nas spotkala. Mianowicie ok. 20 minut po rozpoczeciu sie filmu Luciano szepnac mi do ucha: ‘Wiesz, czuje jakis dziwny zapach’, rozejrzelismy sie dookola i okazalo sie, ze wokol jest pelno dymu, a wszyscy ludzie uciekaja do wyjscia. Juz wstawalismy gdy kobieta z obslugi oznajmila, ze mieli chwilowe problemy z wyswietlaniem, ale wszystko wrocilo do normy. Takze jako jedni z nielicznych pozostalismy na zadymionej sali do momentu zakonczenia sie filmu, ktory finalnie okazal sie bardzo dobrym. Warto bylo sie podusic :).


Ktos moze powie - randka jak kazda inna, niespodzianki, jakie mogl wymyslic kazdy, dla nas jednak kazda sekunda tego dnia byla celebracja. Nie, bo robilismy niesamowite rzeczy, dlatego jednak, ze pierwszy raz bylismy po prostu razem. Smialismy sie jak szaleni, calowalismy na ulicy i chodzilismy za reke. Tak jak ZAKOCHANI. I to jest cos najbardziej niezwyklego na swiecie, nie martwic sie o ograniczony czas i cieszyc soba. Bo wszystko jest tak jak powinno byc. Wszystko jest pieknie.





1.09.2013 - czyli co mi sie tutaj NIE podoba.


Jestem w Brazylii 66 dni!

Jakis czas temu podczas cotygodniowej rozmowy na skypie z moja Mama zapytalam sie jej o opinie na temat mojego bloga, odpowiedziala, ze martwi sie, gdyz czytajac to co pisze wydaje jej sie, ze podoba mi sie w Brazylii na tyle, ze chce tu zostac, ze nie ma nic negatywnego. To nie prawda. Aczkolwiek wracajac do wczesniejszych postow zwrocilam uwage na to, ze faktycznie takie wrazenie mozna odniesc.

  Brazylia jest krajem pieknym, z ogromnym potencjalem. Sklamie jednak jesli powiem, ze to tutaj w przyszlosci chcialabym zyc, bo to miejsce z marzen. Oczywiscie, bierzemy rowniez ta opcje pod uwage, jednak to jeszcze kwestia czasu i wielogodzinnych rozmow.


zdjecie pochodzi z google, nie jest mojego autorstwa.
 W ubieglym tygodniu poproszono mnie w pracy o przygotowanie dla dzieci ogromnego kalendarza, w ktorym zamieszczone beda wszystkie daty urodzin, wazne wydarzenia i swieta, ktorych wierzcie mi, tutaj nie brakuje. Brazylijczycy uwielbiaja odpoczywac. Dni wolne od pracy w srodku tygodnia zdarzaja sie notorycznie, bo a to Swieto Maryi, a to lipcowa przerwa. I wszyscy zostaja w domu, nawet jesli sa protestantami i Maryi nie uznaja.

  Dostalam wiec materialy, a wsrod nich dluga liste ze wszystkimi waznymi dniami w brazylijskim kalendarzu. Studiowalam ja, dopytywalam o wyrazenia, ktorych po portugalsku nie rozumiem, az doszlam do jednego ciekawego punktu: -'Swieto BANANA?! No chyba sobie zartujesz...' - i w momencie wypowiadania tego zdania pozalowalam, ze to zrobilam. Nakrzyczal na mnie ogromnie. Zarzucil, ze nie szanuje jego kultury, ze nic nie rozumiem. Po czym wytlumaczyl, ze banan w jego kraju jest niemalze produktem narodowym, bo dzieki sprzedazy banana w innych krajach maja pieniadze. Po dluzszym zastanowieniu to sluszne. Nadal jednak nie rozumiem co w kalendarzu robi - dzien kawy, dzien nauczyciela biologii, dzien sasiada, czy dzien diakona?!

  Europa tutaj jest uznana za kontynent dobrobytu, gdzie wszyscy sa bogaci, jezdza drogimi samochodami, maja pierwsi filmy w kinach, o ktorych brazylijczycy wiedza duzo, duzo pozniej, szastaja kasa na lewo i prawo. Zdarzalo sie na ulicach, zwlaszcza wieczorem, gdy panuje tu kompletna pustka, ze L prosil: - 'Przestan mowic po angielsku.'. Bo bylo niebezpiecznie.
 Nie dalej jak tydzien temu wracalismy bardzo pozno od kolezanki, ktora mieszka w duzym miescie - Niteroi, okolica ta jest calkiem spokojna, gdyby nie to, ze nieopodal jej domu znajduje sie fawela. L nalegal bysmy zostali na noc, ja jednak uparlam sie by wracac do domu, bo musimy nastepnego dnia wczesnie wstac. Wiec wracamy... Nagle z daleka zobaczylismy spory tlum ludzi, co sie dzialo? Chlopak wszedl na teren strzezonego osiedla i probowal ukrasc portfel straznikowi, ten w pore zauwazyl co sie dzieje i gdy zlodziej przechodzil przez brame zlapal go za reke i czekal. Zrobilo sie zamieszanie. Podjechala policja. Nie wiem jak sprawa sie zakonczyla, bo czym predzej z tamtad odeszlismy. Balam sie, bardzo sie balam. Bo to moglam byc ja. 



Zdjecie zrobione podczas slynnego karnawalu w Rio.


Ulice sa brudne. Dookola jest zawsze pelno smieci, ludzie nie dbaja o to czy wyrzuca je do wskazanego miejsca, czy na chodnik. Bo chodnik jest niczyj. Wiec zbiera sie taka gora smieci, dookola pelno robactwa, to jakis bezpanski pies podejdzie, a tutaj ich mnostwo wszedzie, albo jakis bezdomny, moze cos do jedzenia znajdzie. Jest obrzydliwie, wiec jesli kiedykolwiek wspomne, ze Warszawa jest brudna niech przypomni mi sie obraz Rio, miasta snow.




 Jest drogo, ceny biletow komunikacji miejskiej sa koszmarne (2,7 reali za najtanszy [ 1 real = ok.1,5]), nie ma czegos takiego jak bilet 20 minutowy, tygodniowy, chocby dobowy, zawsze jednorazowki. Dla przykladu, L kazdego dnia jezdzi do szkoly i z powrotem, kazdego dnia wydaje ok. 20 reali tylko na przejazdy, tj.30 zl, w skali miesiaca 600 zl tylko na przejazdy do szkoly. Bilet miesieczny w Warszawie teraz, z tego co sie orientuje kosztuje 100 zl. Jedzenie jest drogie, gdy za papryke musialam zaplacic prawie 6 reali [9 zl] niemalze stanela mi w gardle. Puszka coli, ktora uwielbiam 3 r$, pizza w restauracji 30-40 r$. Zapewne teraz, moj czytelniku, uzyjesz niesmiertelnego argumentu - 'A pensje pewnie wyzsze'. Nie prawda. Pracujac jako zwykla kelnerka w przecietnej knajpie bez napiwkow w Warszawie - zarabialam ok.1700 zl, tutaj znajoma kelnerka zarabia 1200 zl. Jest roznica? Ogromna.

  Kursy jezyka angielskiego rowniez sa koszmarnie drogie. Moze to jest powodem, dla ktorego nie ma mowy po angielsku sie dogadac. Nigdzie. Nie wazne czy jest to warzywniak, czy bardzo dobra knajpa. Po prostu nie. Jezeli ktos umie mowic to znaczy, ze jest bardzo bogaty, badz nie planuje zyc w Brazylii i postanowil uczyc sie na wlasna reke - z ksiazek, z filmow, z gier (z taka opinia tez sie spotkalam :)). 



  I ostatnia rzecz, ktora moze dla Was jest niczym, a mnie jednak doprowadza do szewskiej pasji - cholerny football. Wszedzie, caly czas. Telewizory, o ktorych wspominalam w kazdym mozliwym miejscu. Wszyscy ubrani w koszulki ukochanych zespolow. Krzyki, chaos. Moj chlopak podrzucajacy mnie do gory gdy NASZE Flamengo strzeli gola w ostatniej minucie meczu, a na zdanie: 'Kochanie, dzisiaj jest wazny mecz, wiesz...' Dostaje szalu. I wstepuje we mnie prawdziwa brazylijska dusza, bo krzycze jak szalona :). 






  Oczywiscie, ile ludzi tyle opinii, wiec nawet jesli po TYM poscie stwierdzicie, ze Brazylia jest okropna, obrzydliwa i kompletnie zepsulam Wasza opinie. To sa tylko moje subiektywne spostrzezenia, w zadnym wypadku nie nalezy sie nimi sugerowac. Szczegolnie, ze mimo tych wszystkich rzeczy, ja wcale nie mam checi wracac do domu, bo tu sie czuje szczesliwa. Nie umiem sobie wyobrazic, ze ten czas tak ucieka, i zostalo mi tylko 23 dni... 



PS. Z kategorii: 'co mnie ostatnio zaskoczylo'. Patrzcie, na moja czesc piwo stworzyli!